poniedziałek, 28 grudnia 2009

Rozwiązanie zagadki - ale to jeszcze nie koniec historii

            – Panie komisarzu w naszym mieście jest 20 opuszczonych magazynów i hal oraz 40 na peryferiach. – powiedziała Meg do słuchawki.
            – Spróbuj zlokalizować te najbliżej domu Collinsa i w okolica Akademii.
            – Najbliżej domu są dwa magazyny, jeden na 45 pozostawiony przez przetwórnię ryb i nieużywany od jakichś siedmiu lat, a drugi na skrzyżowaniu 40 z Sandersa po firmie opakowań, pusty, od jakich czterech miesięcy.
            – Te przy Akademii?
            – Tam jest jeden na 14, po prawej stronie, nieczynny od lat trzech.
            – Dobra. Sprawdź jeszcze, kiedy zginęli Sandra Boldwin i Greg Thomson…
            – … Dokładnie 5 lat temu.
            – Czyli najprawdopodobniej Collins robi nielegalne eksperymenty na 45. Wyślij tam ekipę techniczną i chłopaków z antyterrorystycznej.
            – Tak jest! – wykrzyknęła Meg do słuchawki, że Fatu aż musiał ściągnąć z ucha słuchawkę bezprzewodową, po czym natychmiast się rozłączyła.
            – Rany… Co za kobieta… – powiedział Fatu do siebie, jednak zapomniał, że w najnowszym samochodzie policyjnym, którym właśnie kierował, na miejscu pasażera siedzi Andy.
            – Jaka kobieta? – spytał od niechcenia.
            – Żadna.
            – Komisarzu niech pan nie udaje. – odpowiedział chłopak patrząc na Jeremiego tymi swoimi niebieskimi oczami chcąc prześwietlić go na wskroś.
            – Meg jest moją sekretarką i nic więcej.
            – Jasne, jasne, a ja i tak wiem swoje. – uśmiechnął się pod nosem Andy.
            – Nic nie wiesz synku, bo jeszcze za młody jesteś i nieopierzony. – odparł Fatu ostrym tonem.
            – Phi! To, że mam mniej lat od pana to nie znaczy, że nie umiem patrzeć.
            – Taaak? A co niby zobaczyłeś?
            – To, że Meg patrzy na pana jak na jakiś święty obrazek. Ona pana kocha.
            – Wybacz mój drogi, ale między mną a Meg jest spora różnica wieku, więc raczej nie możliwym jest abyśmy mogli być razem. Poza tym ja po rozwiązaniu tej sprawy odchodzę na emeryturę.
            – No i co z tego. Znam wielu ludzi, których dzieli przepaść wieku a jednak są ze sobą i są szczęśliwi…
            – Dobra, przymknij się i nie gadaj więcej takich bzdur! Meg jest moją podwładną ja jej szefem. Koniec kropka! – powiedział Jerry głosem nie znoszącym sprzeciwu.
            – Ok, ok, nie wtrącam się.
            – To dobrze, bo masz bojowe zadanie.
            – …
            – Dojeżdżamy do 45, na tamtym rogu się zatrzymam, ty tam wysiądziesz i przejdziesz się na prawo, jak zobaczysz różowy budynek to tam wejdziesz, pójdziesz na trzecie piętro i sprawdzisz czy chłopaki już tam są.
            – Ok.
            – A i od razu krzycz, że ty z policji, żeby ci czegoś nie odstrzelili… – powiedział Fatu uśmiechając się chytrze. – A potem zadzwoń do mnie czy wszystko gotowe.
            – Tak jest!
            – No to spadaj. – powiedział Fatu i zatrzymał samochód.

15 minut później:
            – Tak Andy?
            – Zgodnie z wytycznymi dotarłem na miejsce i wszystko gotowe.
            – Dobrze. Wchodzimy za 10 minut. Przechodzę na krótką, więc będę informował na bieżąco.
            – Tak jest!
            – Bez odbioru.
            Fatu założył kamizelkę kuloodporną, a na nią mundur. Do kabury przy kostce wsadził małego kolta, który dostał od ojca na 18 urodziny. Zaś do kabury przy pasku wsadził broń służbową. Potem wsadził do ucha słuchawkę a mikrofon przypiął do kołnierza munduru.
            – Gotowi? – spytał
            – Tak panie komisarzu, wszystko gotowe.
            – To zaczynamy.
            Ktoś, kto patrzyłby na tą akcję z zewnątrz widziałby kilku ludzi przemykających najpierw z prawej, a później z lewej strony budynku, którzy ustawiają się na wyznaczonych wcześniej pozycjach. Później widać było tylko jednego starszego mężczyznę, który wszedł od frontu ubezpieczany przez dwóch ludzi.
            Fatu szedł ostrożnie, gdyż magazyn ewidentnie został przerobiony na laboratorium, które posiadało cały niezbędny sprzęt do badań.
            – Narazie czysto. – powiedział cicho do słuchawki.
            – Zrozumiałem.
Przesuwali się powoli mijając różne drzwi i szyby. Szli tak cicho, że można było usłyszeć lecącą w zgęstniałym powietrzu muchę. Kiedy doszli do końca korytarza Fatu machnął ręką pokazując dwóm towarzyszący mu chłopakom, żeby jeden stanął po prawej, a drugi po lewej stronie wielkich metalowych drzwi. Co obaj bezzwłocznie wykonali. Sam nacisnął klamkę i powoli wszedł do środka. Zobaczył kolejny korytarz tym razem o wiele mniejszy, którego jedna ściana była cała ze szkła, jakby to było jedno wielkie okno. Popatrzył na prawo i przez tą szybę zobaczył dziewczynę leżącą na łóżku i przywiązaną skórzanymi pasami. Prawdopodobnie spała po zaaplikowanym środku usypiającym. Otworzył szerzej metalowe drzwi i machnął na towarzyszy. Razem znaleźli drzwi do tej komory, które oczywiście też były szklane z wyjątkiem kawałka futryny, do której przymocowano klamkę. Fatu otworzył ją powoli i wszedł do pomieszczenia. Jak się okazało ściana była nie czym innym tylko lustrem weneckim. Podszedł do dziewczyny i rozpiął jej pasy. Nawet nie drgnęła. Dopiero, kiedy chciał ją wziąć na ręce i wynieść z pokoju otworzyła szeroko oczy i powiedziała głośno:
            – Nie pozwolę ci mnie zabić.
            – Cicho! – syknął komisarz.
Dopiero teraz Lena uświadomiła sobie, że to nie jest ten profesorek. Po pierwsze przybysz nie zapalił światła w pokoju, a po drugie miał inny głos.
            -, Kim więc jesteś?
            – Komisarz, Jeremy Fatu do spraw kryminalnych.
            – Nie musi pan mówić szeptem w takim razie, bo oprócz mnie tu nikogo nie ma, a profesorek wyszedł na jakąś konferencję czy coś.
            – Dawno poszedł?
            – Nie jakieś 20 minut przed pana przyjściem.
            – Sprawdźcie czy Collins jest na jakiejś konferencji. – powiedział Fatu do mikrofonu.
            – … Tak jest na konferencji prasowej NFZ.
            – To dobrze. – odparł do mikrofonu, a do Leny powiedział – Możesz iść sama?
            – Tak.
            – To wychodzimy.
            – Dobrze. – powiedziała Lena i złapała go za rękę.
Powoli wyszli na światło dzienne. Lena odetchnęła głęboko dopiero, kiedy znalazła się w samochodzie Fatu i odjechali już kawałek drogi od miejsca, w którym Collins ją przetrzymywał.
            – Wszystko w porządku? – spytał, kiedy dojechali do komisariatu.
            – Tak. Chyba tak.
            – Chyba?
            – No, bo nie wiem czy ten świr mi czegoś nie wstrzyknął.
            – Nasz lekarz cię zbada i będziemy wiedzieć.
            – Panie komisarzu! – krzyknęła Meg w momencie, kiedy tylko zobaczyła Fatu na horyzoncie. – Możemy mieć kłopoty.
            – Dlaczego?
            – Oglądałam konferencję prasową NFZ z udziałem Collinsa.
            – No i ?
            – No i on nagle się ulotnił stamtąd.
            – Kurde! … Dobra weź dziewczynę do pokoju 12 i wezwij lekarza niech ją natychmiast przebada. – powiedział i wszedł do gabinetu, złapał za słuchawkę i wykręcił numer. – Harry! Złap drania Collinsa! Ścierwo ulotniło się z konferencji NFZ. On wie, że dziewczyny nie ma w laboratorium. Tylko nie wiemy skąd.
            – Nie ma obaw chłopaki mają go na oku. Jak wyjdzie poza strefę fleszy to go zakujemy w kajdanki i do pudła.

Pół godziny później:
Do gabinetu Fatu wpadł zdyszany John.
            – Uratowałeś ją?
            – Tak.
            – Gdzie ona jest? – spytał miotając się po pomieszczeniu.
            – Spokojnie Johny. Nasz lekarz ją bada czy ten świr nie wstrzyknął jej czegoś.
W tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł do niego wysoki szczupły mężczyzna w średnim wieku.
            – Dziewczyna czysta. W jej ubraniu znalazłem mini lokalizator. Poza tym zdrowa.
            – Dzięki temu Collins wiedział, że twoja mała nie jest w laboratorium. – powiedział Fatu uśmiechając się do Johna. – Dobra Sam. Dzięki. Przyprowadź ją do nas.
Po 5 minutach w drzwiach stanęła Lena blada jak ściana, ale żywa, aż Jonowi dech zaparło. Nawet po takich przejściach i z rozczochranymi włosami wyglądał ślicznie. Podszedł, ukląkł na jedno kolano i spytał:
            – Wyjdziesz za mnie?
            – Yyyy… Panie doktorze… Ja…
            – Lepiej powiedz tak, bo dzięki niemu jeszcze żyjesz. – wtrącił się Jerry.
            – Proszę, wyjdź za mnie.
            – Tak. – powiedziała Lena nie do końca wiedząc co się wokół niej dzieje.
Fatu i Meg zaczęli bić brawo, a John złapał ją w objęcia i całował, aż do utraty tchu. Czuła się trochę jak w połączeniu koszmaru z bajką. Ale wreszcie była szczęśliwa

piątek, 18 grudnia 2009

Zagadka bliska rozwiązania

          – Meg! Zbierz mi wszystkich wolnych ludzi i zlokalizuj wszystkie opuszczone magazyny w mieście i okolicy! – krzyknął Fatu do dziewczyny, która właśnie wchodziła.
             Meg była sekretarką Jeremiego, Fatu od 5 lat i nigdy go nie zawiodła. Ta brązowooka, rudowłosa, szczupła kobieta była w stanie przewrócić świat do góry nogami albo dokopać się do samego Piekła w celu znalezienia niezbędnych informacji dla komisarza. Dlatego też chodziły słuchy, że tych dwoje ma romans. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dzieliła ich dość duża różnica wieku. Poza tym Jerry nie wyróżniał jej w jakiś szczególny sposób, ot po prostu potrafili się dogadać. Teraz jednak sprawa była bardzo poważna sądząc po tonie komisarza i po tym, że za jego śladem podążał Andy.
          – Jedziesz z nami. – rzucił komisarz odwracając się w stronę chłopaka.
          – Tak jest panie komisarzu! – wykrzyknął Andy stając na baczność i salutując.
            Po tych słowach obaj zniknęli za metalowymi drzwiami windy, a Meg zabrała się za wykręcanie kolejnych numerów telefonów, jednocześnie szukając w komputerze danych na temat opuszczonych magazynów i hal produkcyjnych.

 ~~~

            Collins obserwował Lenę przez 20 minut zanim zdecydował się podejść do niej na odległość wyciągniętej ręki. Była młoda, piękna i taka blada jak kreda, którą pisał po tablicy będąc wykładowcą na Akademii. Wyglądem przypominała mu Grace, jego zmarłą na raka żonę. Collins wiedział, że to, co robił, robił dla niej, dla kobiety, którą kochał ponad wszystko na świecie, a którą los zabrał mu tak wcześnie. Od tamtej pory nie był już sobą. Kiedy prawie stoczył się na dno pijaństwa pojawiło się światełko w tunelu. Jego przyjaciel i współtwórca Akademii odkrył nieznaną nikomu chorobę, nad którą prowadził badania w postaci obserwacji. Collins jednak nie mógł znieść faktu, że Simon Watters pnie się po szczeblach sławy, dlatego postanowił pozbyć się zawodowego rywala. Przy pomocy Martina Fullera, który był wtedy początkującym stażystą wykończył Simona i przy okazji jego żonę, nie pomyślał jednak, że kilkunasto letni wówczas John może zechcieć pójść w ślady swego ojca i też zostać lekarzem. Potem Collins przejął pacjentów, Wattersa seniora i znowu wykorzystując Fullera porwał ich do tego samego magazynu, w którym teraz stał wpatrując się w spokojną twarz Leny. Dość długo udawało mu się pozostać dla nich anonimowym jednak pewnego dnia Sandra Boldwin zdjęła mu z głowy kominiarkę, za którą się chował, to było rano, a wieczorem tego samego dnia Greg Thomson uwolnił się z opinających go pasów i zwiał. Oboje zginęli, musieli zginąć. Jedno widziało jego twarz, a drugie poznało miejsce eksperymentów. Oboje zabił Fuller, któremu Fatu płacił za milczenie. Ostatnią robotę, jaką Martin wykonał dla Collinsa było porwanie Leny, z które zażądał kolosalnie wielkiej sumy pieniędzy. Wtedy zdarzył się bardzo sprzyjający profesorowi zbieg okoliczności. Fuller był hazardzistą i to bardzo zadłużonym, aż w końcu mafia go dorwała i powiesiła w jego własnym, ciasnym, pustym mieszkaniu, co Collins wykorzystał podrzucając jego zwłoki do gabinetu Johna Wattersa w celu nastraszenia go, aby przestał węszyć w sprawie Leny…
            Collinsa tak pochłonęły rozmyślania, że nawet nie zauważył, że leżąca na łóżku dziewczyna obserwuje go już od dobrych 15 minut i kalkuluje jak tu stąd uciec. Kiedy Lena wreszcie wymyśliła odpowiedni plan i po raz ostatni spojrzała na starego, siwego człowieka przed wdrożeniem go w życie… Ich oczy się spotkały. Lena zamarła w bezruchu, a Collins zerwał się na równe nogi i upuszczając trzymaną w dłoni strzykawkę zaklął pod nosem:
            – Ty głupia… – wysyczał pod nosem, a jego wzrok zapłonął ogniem.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Podpowiedzi przypadkowe

      Była 4 w nocy, kiedy do gabinetu Fatu wszedł młody chłopak o rozwianych blond włosach i oczach niebieskich niczym bezchmurne niebo.
      – Pan jeszcze tutaj?               
      – Ano jeszcze…
      – Trudna sprawa?
     – Można tak powiedzieć…
     – Może przynieść kawy? Będzie się panu lepiej myślało.
     – Dziękuję. Trochę kofeiny nie zaszkodzi. – powiedział Fatu i spojrzał na plakietkę przyczepioną do błękitnej koszuli blondyna – Ty jesteś tym nowym portierem?
     – Tak. Przepraszam nie przedstawiłem się Andrew Rybol, wszyscy mówią na mnie Andy.
     – Jeremy Fatu, w skrócie Jerry. – rzekł komisarz ściskając silną dłoń portiera.
     – Miło mi. To ja zaraz przyniosę tą kawę.

     Fatu uśmiechnął się do siebie. Rany ile to już lat minęło, kiedy sam zaczynał swoją przygodę, wprawdzie nie jako portier, a jako krawężnik. Wiedział jednak, że Andy jest synem jednego z najwyżej postawionych urzędników w państwie, który chcąc zrobić ojcu na złość zatrudnił się jako portier, żeby móc na razie z boku obserwować jak wygląda praca działu kryminalnego. „Ten chłopak jeszcze daleko zajdzie.” Pomyślał, kiedy drzwi gabinetu się otworzyły i weszły najpierw dwa kubki z kawą z automatu, a później sam Andy.
     – Jestem. – powiedział chłopak z uśmiechem.
     – Widzę… I nawet nie zapomniałeś o kawie… – Fatu się roześmiał, był to jeden z dowcipów, którym raczyli się starsi koledzy, kiedy wysyłali nowego adepta, żeby wykonał za nich jakieś zadanie, głównie papierkową robotę.
     – Słucham?!
     – Eh… Nie nic.
Andy wzruszył ramionami i postawił jeden plastikowy kubek na blacie biurka, a drugi trzymając w dłoni otworzył.
       – Mam do pana takie „luźne” pytanie.
       – Słucham… – powiedział komisarz delektując się rozchodzącym po całym pomieszczeniu zapachem kawy.
       -, Co pan sądzi o badaniach profesora Collinsa?
       – Słucham?! O.O
       – Aha, zapomniałem, że nie ma pan czasu oglądać wiadomości. Przepraszam.
      – Czekaj, czekaj – ożywił się Fatu – Chcesz mi powiedzieć, ze Collins przeprowadza znowu jakieś eksperymenty?
      – No… Tak… Wczoraj mówili o tym w wieczornych wiadomościach…
      Jerry złapał za słuchawkę leżącego na biurku telefonu i wykręcił numer. Po chwili odezwał się bardzo zaspany głos:
     – Tak…? (ziew) Słucham…? (ziew)
     – John wiesz coś o eksperymentach Collinsa?
     -, Że co?! O.O
     – Czy Collins wspominał coś o jakimś eksperymencie? Czy zbierał chętnych do jakiegoś doświadczenia?
    – Nie. Znaczy się… O rzesz ty kurza grapyta!!!!!!!!!!!
    - Mów.
    – Collins chciał, żebym namówił Lenę, żeby została królikiem doświadczalnym do przeprowadzania eksperymentu z powodu tej nieznanej dolegliwości, którą nazywał „magicznym omdleniem”.
    – Możesz jaśniej?
    – To taka choroba, że jesteś zdrowy, ale nagle zdarzy się coś, a ty fik i pokazujesz numer buta.
    – I co zgodziła się?
    – A jak myślisz?
    -, Że nie…
    – To dobrze myślisz.
    -, Dlatego ją porwał…
    – H ha ha ha!!! Nie żartuj Jerry. Ten stary zgred nie byłby w stanie sam zabić muchy a co dopiero porwać młodą dziewczynę z temperamentem.
    – On nie, ale mógł komuś zlecić porwanie.
    – O rany!!! Na to nie wpadłem.

środa, 7 października 2009

Próba rozwiązania zagadki

      Komisarz Fatu siedział za jeszcze swoim biurkiem. Wiedział, że dopóki nie rozwiąże tego zadania to nie będzie mógł przejść na emeryturę. Sumienie mu na to nie pozwoli. Wziął kartkę i długopis i zaczął pisać:
     „1. Denat w gabinecie Johna W.
       2. Zaginiona Lena S.
       3. Przecięte przewody hamulcowe w samochodzie Johna W.
       4. Emma H. znajduje zwłoki kolegi Johna W.

WSPÓLNY MIANOWNIK: John W.”
      Wynikał z tego, że John musiał być głównym podejrzanym w tej sprawie jednak jak wynikało z zeszytu, w którym był spis pacjentów, kartoteki zaginionych osób prowadził ojciec Johna. Tak też sam John nie mógł jeszcze wtedy leczyć ani Grega ani Sandra, gdyż miał dopiero 17 lat. Ciekawe jest też to, że oboje oni zmarli w tym samym roku i co ciekawe rok po niewyjaśnionej śmierci Simona Wattersa. Fatu zastanowił się nad tym, kto prowadził oboje pacjentów Wattersa seniora po jego śmierci. Kiedy tak siedział pogrążony w swoich myślach rozległo się pukanie do drzwi.
      – Wejść! – krzyknął Fatu.
W progu ukazała się sylwetka Edwarda Kapiszona.
       – Witaj Fatu. Widzę, że ta praca cię bardzo kocha. – uśmiechnął się lekko.
       – Tak. Jak cholera, że nie pozwala mi przejść spokojnie na emeryturę. – skrzywił się komisarz.
       – Tia… udało ci się do czegoś dojść?
       – Na razie do niczego konkretnego…
       -, Czyli nie masz jeszcze konkretnego podejrzanego?
       - A no nie…
       – Ja typuję tego młodego doktorka.
       – Taaak…. O_O A na jakiej podstawie?
       – Denat był jego kolegą, został znaleziony w jego gabinecie, znalazła go kobieta, która okazała się przyjaciółką zaginionej pacjentki doktorka, no i miał motyw: nielegalne eksperymenty, do których jak wiemy chciał nakłonić pacjentkę.
       – Niby tak, ale nie wziąłeś pod uwagę jeszcze jednej rzeczy, a właściwie dwóch…
       -, Jakich niby?
       -, Że po pierwsze zaginęły kartoteki 3 pacjentów, pacjentów, z których dwoje nie żyje, od kiedy John skończył 17 rok życia, czyli nie mógł ich leczyć. Po drugie ktoś przeciął przewody hamulcowe w jego samochodzie.
       – No tak, ale skąd wiesz, że akurat tamtych ktoś zabił? Może zmarli śmiercią naturalną? A przewody mógł sam sobie przeciąć dla niepoznaki.
       – Nie. – powiedział stanowczo Fatu. – To by było za proste.
       -, Co więc sugerujesz?
       - Wydaje mi się, że ktoś z jego otoczenia koniecznie chce się go pozbyć i wszystkich świadków pewnego odkrycia naukowego, po to, aby samemu pozbierać za to zaszczyty.
       - Ciekawa teoria komisarzu. Po czym to pan wnosi?
       – Ktoś uśmiercił Wattersa seniora rok przed śmiercią jego dwojga pacjentów, którzy defakto zaginęli pół roku przed swoją śmiercią, po czym jak sprawdziłem odnaleziono ich w ich własnych domach, gdzie wszystko wyglądało tak jakby nigdy stamtąd nie wychodzili. Zastanawiam się, kto ich prowadził przez te pół roku zanim zniknęli z pola widzenia.
       – Tylko, że… Skoro nie mamy ich teczek to nie bardzo możemy to sprawdzić.
       – Tak. Chyba, że…
       - Chyba, że co?
       - Chyba, że uda nam się dokopać do recept i dowiemy się, kiedy wykupili ostatnią i czyja pieczątka na nich widniała.
      -, Ale to potrwa masę czasu!
      – Nie koniecznie, jeśli weźmiemy pod uwagę apteki w okolicy, gdzie mieszkały owe osoby.
      – Faktycznie. To zabieramy się do roboty.

~~~
      Mężczyzna odsłonił ukryte okno, które Lena widziała jako białą ścianę, zaś on mógł obserwować ją niezauważony, było to coś w rodzaju weneckiego lustra. Obserwował ją tak już od kilku dni, kiedy mógł wreszcie przewieźć swoją zdobycz z tamtej zapyziałej nory do bardziej cywilizowanego miejsca, jakim było tajne, podziemne laboratorium w jego domu. Na razie obserwował jej zachowanie. Od następnego tygodnia miał zamiar zacząć dokonywać na niej eksperymentów.
        Simon Watters był jego kolega po fachu, jednak okazał się za słaby psychicznie, aby dokonywać doświadczeń na swoich pacjentach, dlatego musiał zniknąć z pola widzenia, jednak jak niedługo później się okazało Greg i Sandra też byli słabi. Grozili wycofaniem się z największego, w świecie eksperymentu, dlatego podzielili los swego profesorka. Jednak on nie miał zamiaru się poddać, nigdy. Zasłonił zasłonę

piątek, 2 października 2009

Nowe fakty

     Jasność, bladość, białość, nicość, Raj… Nie. Raczej biały pokój bez drzwi, okien, klamek, jak cela w psychiatryku. Dziwność. Zapach… Brak zapachu. Sterylność niemal chirurgiczna. Dobra dla alergików. Sufit – biały najeżony kilkoma silnymi jarzeniowymi lampami. Ściany – białe, malowane farbą. Podłoga – biała, jak jedno wielkie, miękkie łóżko. A na nim tylko wielka, oczywiście biała poduszka i… książka. Lena spojrzała na okładkę Alice Sebold „Szczęściara”. Interesujące. Spojrzała na siebie. Biała koszula, białe spodnie – piżama, brak butów, brak sznura, bo i po co skoro stąd i tak nie ma ucieczki. Co ciekawe nie była głodna, nie chciało jej się pić, ani nie było jej zimno. Było ciepło, przytulnie, niemal sielankowo. Miła odmiana po dusznym, ciemnym i śmierdzącym czymś, gdzie była wcześniej. Po tamtym zostały jej tylko wspomnienia i ślady na kostkach oraz nadgarstkach. Miło. To było jedyne słowo, które przychodziło jej teraz do głowy. Wzięła książkę i zaczęła czytać, bo i tak nie miała szansy na to, żeby się stąd wydostać.
                                        ~~~
      John wszedł do gabinetu po tym jak zabrano stamtąd ciało Martina Fullera. Zastanawiał się, co tutaj jest właściwie grane.
     – John, sprawdź jeszcze czy nic nie zginęło. – usłyszał za sobą głos komisarza.
     – Wygląda na to, że chyba nie, bo wszystko zostało tak jak to zostawiłem wczoraj… Sprawdzę jeszcze szuflady z aktami pacjentów.
     – Dobrze. Jak coś to jestem na korytarzu.
     – Dobrze.

Nie minęło jednak nawet 5 minut, kiedy dało się słyszeć wołanie:
     - Jerry!!!
     – Tak. Co się stało?
     – Brakuje trzech kartotek.
     -, Co?
     – Nie ma trzech kartotek.
     – Nie możliwe…
     – Nie ma numeru 212, 876 i 4009.
     – Jesteś pewien? Może są w innej szufladzie?
     – Jerry, jestem pewien, bo sam je układam.
     -, Ale to i tak nam nic nie daje, bo nie wiemy, kto miał kartoteki o tych numerach.
     – I tu się mylisz. – powiedział John i wyciągnął z zamykanej na klucz szuflady w biurku duży notatnik, gdzie były zapisane kartoteki i nazwiska osób, które je miały.
     -, Co to jest?
     – Rejestr kartotek.
     – Sprawdźmy… Numer 212. To Sandra Boldwin. – powiedział a Jeremy Fatu zapisał nazwisko na kartce. – 876 – Greg Thomson. I 4009… Boże!!!
     – Co?
     – Pod numerem 4009 kryje się nazwisko Leny Swindorf.
     – Naszej zaginionej dziewczyny.
     – Tak. Co ciekawsze te osoby mają tylko jedną wspólną cechę.
     – …
     – Wszystkie są chore na tą samą niezidentyfikowaną przypadłość.
     – Czyli?
     - Mdleją i nie wiadomo, dlaczego.
     – Pokaż mi ten zeszyt. – John podał mu zeszyt, po chwili komisarz spytał. – Co oznaczają te daty i krzyżyki przy nazwiskach?
     – Data oznacza moment, kiedy pacjent był ostatni raz, a krzyżyk, że pacjent nie żyje.
     – Chcesz mi powiedzieć, że i Sandra, i Greg zmarli w tym samym czasie?
     – Na to wygląda. I jedyną osobą, która jest chora na omdlenie bez przyczyny jest tylko Lena, która miejmy nadzieję, że jeszcze żyje.
     – Obyś się nie mylił… – powiedział Fatu i wyszedł z gabinetu zabierając ze sobą zeszyt.

czwartek, 1 października 2009

Pytania narazie bez odpowiedzi

     John Watters był zdruzgotany tym, co zobaczył i zastał po przybyciu do pracy. Nawet w najgorszych koszmarach nie przypuszczał, że ktoś może być, aż tak okrutny, żeby z zimną krwią pozbawić kogoś życia i przywlec jego zwłoki do szpitala przez nikogo niezauważonym. Mało tego rozpoznał on w denacie swojego kolegę starszego o dobrych 10 lat, który prawie miesiąc temu wyjechał do Francji! To wszystko nie miało sensu i nie trzymało się kupy. Co facet, który powinien być za granicą robił Martwy od czterech dni w Polsce? I co Martin Fuller, bo tak się właśnie nazywał ów mężczyzna, miał wspólnego z zaginioną Leną? Bo jak wynikał z listu ewidentnie miał. Czy przecięte przewody hamulcowe w jego samochodzie i to, co działo się tutaj to sprawka tej samej osoby? A może osób jest więcej? I skąd do cholery ten ktoś wiedział, że koleżanka zaginionej dziewczyny, Emma, przyjdzie dzisiaj do jego gabinetu? Milion pytań bez odpowiedzi. Najbardziej denerwowało go to, że nie miał zielonego pojęcia, kim jest „napastnik” i co to wszystko ma ze sobą wspólnego.
     Tymczasem w pokoju pielęgniarek, Jeremy Fatu rozmawiał z ledwo żywą Emmą..
    – Wiem, ż eto dla pani trudne jednak musze zadać pani kilka pytań.
    – Rozumiem. Proszę pytać.
    – Przede wszystkim, co skłoniło panią do przyjścia tutaj?
    – Wie pan, moja koleżanka zaginęła, a jej matka powiedziała, że doktor John Watters tego dnia, kiedy zniknęła był u nich w domu.
    – I co w związku z tym?
    – Podejrzewałam, że to on ją porwał, jednak nie miałam dowodów, dlatego tutaj przyszłam, żeby go wybadać…
    – Na własną rękę?
    – Tak. Ponieważ w inny sposób nie mogłabym przekonać policji o tym, że taki szanowany człowiek mógłby zrobić coś takiego…
    – Czy ktoś wiedział o tym, że pani dzisiaj tutaj przyjdzie?
    – Znaczy się, że mam zamiar odwiedzić szpital wiedziała tylko moja i Leny przyjaciółka, Camill, ale nie wiedziała, kiedy to zrobię, bo sama do ostatniej chwili nie byłam pewna.
    – Rozumiem. Czy zauważyła pani coś specyficznego?
    – Znaczy się, ma pan na myśli innego niż wszędzie indziej, coś podejrzanego?
    – Tak, dokładnie.
    – Właściwie to nic nadzwyczajnego…, chociaż… Zanim otworzyłam drzwi do gabinetu doktora usłyszałam dźwięk… coś jak skrzypienie kółek w wózku…
    – Jest pani w stanie przypomnieć sobie skąd dochodził ten dźwięk?
    – Z za zakrętu.
    – Słucham?
    – Gabinet doktora Wattersa jest jednym z ostatnich przed tym jak korytarz zakręca w lewo.
    – Faktycznie. Patrick! Sprawdź, dokąd prowadzi korytarz na lewo od gabinetu Wattersa. Natychmiast!
    – Tak jest! – powiedział chłopak i pobiegł w tamtym kierunku.
    – Dziękuję pani. Jeśli sobie pani coś przypomni to proszę dzwonić, to moja wizytówka. – podał jej mały kartonik.
    – Dobrze. Na całe szczęście ten człowiek to nie doktor Watters.
    – Faktycznie, ale dała mi pani do myślenia. Doktor Watters jest, co prawda moim dobrym znajomym jednak nic nie wiadomo. Poza tym będę musiał jeszcze przesłuchać tą waszą przyjaciółkę.
    – Camill.
    – Tak, Camill.
    – Nie wiem czy to panu coś da, bo ona raczej nie byłaby zdolna do takiej obrzydliwej rzeczy.
    – Może i tak, ale wie pani jest takie powiedzenie „Cicha woda brzegi rwie.”
    – Tak wiem…
    – Na razie pani dziękuję. Do widzenia.
    – Do widzenia. – powiedziała Emma bez przekonania.
     Wolałaby już raczej nie spotkać tego faceta, mimo, że nie był typem jakiegoś gbura, jednak samo to, że był policjantem budziło w niej jakiś bliżej nieokreślony strach, a przecież powinna czuć się bezpiecznie przy stróżu prawa. Dziwne uczucie. Zastanawiała się, jakie jest rozwiązanie tej dziwnej zagadki i kto za tym wszystkim stoi. Przekonała się, że nie jest to doktorek. Czyżby Camill? Ale jaki miałaby w tym cel? Nie, to niemożliwe. Emmę tak pochłonęły myśli, że nawet nie wiedziała, kiedy i jakim cudem udało jej się wrócić do własnego domu.

     Dzień dobiegał końca, słońce zachodziło już za horyzont mieniąc się blaskiem różnych barw. Tylko kłęby dymu wypuszczane w wieczorną przestrzeń były oznaką życia w tej ciszy i głuszy. Uśmiech nie schodził z twarzy mężczyzny, który dopaliwszy papierosa wrócił do małego, drewnianego domku, pozostawiając za plecami taflę jeziora. Już niedługo dostanie to, czego tak bardzo pragnie niemal od zawsze. Sława, pieniądze i uznanie innych. Przestanie żyć w cieniu swego poprzednika. Sam zasłuży na swój wielki sukces. Już niedługo…

środa, 30 września 2009

Przebudzenie

      Eve powoli i z wysiłkiem otworzyła ciężkie jak ołów powieki.
      - Witaj wśród żywych. – usłyszała jakiś męski głos po swojej prawej stronie.
     Spojrzała w tym kierunku. W półmrokach wieczoru na białym szpitalnym zydlu obok jej łóżka siedział młody chłopak o barkach szerokich niczym Pudzian. Chciała go zapytać o tak wiele rzeczy jednak nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. On jednak jakby czytał w jej myślach. Położył swą dłoń na jej dłoni, aż poczuła niesamowite ciepło rozchodzące się po całym ciele. Po czym zaczął mówić powoli i wyraźnie jakby dopiero uczyła się tej trudnej sztuki.
      - Jesteś w szpitalu i prawie dwa miesiące byłaś nieprzytomna. Może to i lepiej, bo organizm mógł się zregenerować bez pomocy dodatkowych środków farmakologicznych. Miałaś poważne „zderzenie z tirem” i aż cud, że udało ci się przeżyć. Bardzo się jednak cieszę, że wprawdzie powoli, ale jednak wracasz do zdrowia. – po tych słowach uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie i dodał. – teraz odpocznij trochę,.
     Eve posłuchała go natychmiast i zamknęła ciążące jej powieki i niemal natychmiast zasnęła.
     Mężczyzna natomiast wyszedł z pokoju i skierował się na zewnętrzny dziedziniec szpitala. Wieczór był dość chłodny jak na końcówkę sierpnia. Niebo pokrywały gęste chmury, zasłaniając księżyc i gwiazdy, z których co jakiś czas padał drobny deszczyk. Wyciągnął z kieszeni papierosy i ledwo zdążył jednego odpalić, kiedy usłyszał za sobą czyjeś kroki.
     – Rafael…
     – Witam kapitanie.
     – Jak ona się czuje?
     – Obudziła się przed chwilą,, ale tylko na moment. Teraz znowu śpi.
     – Rozmawiał z tobą?
     – Nie. Wydaje mi się, że nie za bardzo była w stanie powiedzieć, co kolwiek.
     – Dobrze, że się obudziła. Ta śpiączka już za bardzo się przedłużała. Jednak nadal nie wiemy ile pamięta i czy w ogóle coś pamięta.
     – Ma pan racje kapitanie. Wolałbym jednak żeby nie pamiętał o tym blond Casanovie…
     – Rafaelu… Powiedz mi jedną rzecz. Lubisz ją?
     – Ja jej nie lubię. Ja ją kocham, ale ona o tym nie wie…
     – To, dlaczego jej tego nie powiesz?
     – Regulamin zabrania tego typu poufałości.
     – Regulamin zabrania tylko poufałości w pracy, ale poza nią możecie być nawet małżeństwem.
     – Tylko, że ja nie potrafiłbym oddzielić pracy od prywatności.
     – Jednak radziłbym ci spróbować.
     – Może kiedyś… – Rafael dopalił papierosa niemal do samego filtra i resztkę wyrzucił do metalowego kosza. Odwrócił się i wszedł do środka zostawiając kapitana samego.
     Wszedł do pokoju Eve i ponownie usiadł na zydlu opierając się plecami o ścianę. Utkwił wzrok w jej dłoni, na której widniał srebrny pierścionek z różowym oczkiem, z którym się nigdy nie rozstawała i zamyślił się głęboko. Z tej zadumy wyrwało go skrzypienie otwieranych powoli drzwi i do pomieszczenia wszedł wysportowany blondyn. Rafael znał tego gościa. To przez niego właśnie Eve leżała tutaj zamiast rozwiązywać kolejną zagadkę i cieszyć się życiem. Rafael wiedział też coś, o czym jeszcze nie wiedziała Eve, że Mat przez pierwsze dwa tygodnie jej pobytu w szpitalu jeszcze się nią interesował jednak później jego wizyty stały się rzadkością, gdyż wrócił do swojej byłej dziewczyny, z którą planował mieć dziecko. Rafael był jednak przekonany, że Mat kręcił z nimi obiema równolegle. Nie mówił nic, bo tak naprawdę nie była to jego sprawa. Mógł tylko kochać ją skrycie i patrzeć jak tamten ją rani.

     Kiedy Eve obudziła się po raz drugi było już dobrze popołudniu o czym mogło świadczyć słońce przebijające się półcieniami przez zasłonięte żaluzje. Tym razem była sama. Nie czuła się już taka senna. Poruszyła się na swoim łóżku, żeby sprawdzić czy ma wszystkie kończyny. Nie było to łatwe zadanie aczkolwiek przekonała się, że nie jest sparaliżowana tylko jej mięśnie się tylko trochę zastały. Czuła, widziała, słyszała. Wzięła ze stolika szklankę wody i upiła z niej łyk. Poczuła słodkawy smak, co oznaczało, że i ten zmysł nie uległ degradacji. Pozostało jeszcze tylko jedno doświadczenie. Odchrząknęła i zaczęła cicho nucić utwór „ Tears of an Angel.”, który śpiewała z Leną i który dawał nadzieję kiedy było jej smutno i źle . Struny głosowe żyły, chociaż dźwięki, które się z nich wydobywały nie były tymi, które pamiętała. No cóż, będzie musiała trochę poćwiczyć. Kiedy skończyła nucić do pomieszczenia wszedł ten sam chłopak, którego widziała wczorajszego wieczoru zaraz po przebudzeniu.
     – Witam naszą śpiącą królewnę.
     – Dzień dobry.
     – Wygląda na to, że jesteś w niezłej formie.
     – do tego to mi jeszcze sporo brakuje. Najważniejsze jest to, że żaden z moich zmysłów nie ucierpiał .
     – Na to wygląda. Pozwolisz, że zadam ci kilka pytań?
     – Pytaj.
     – Jak się nazywasz?
     – To wiesz chyba lepiej ode mnie.
     – … – spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi.
     – Dobra, dobra. Eve Laurini pseudonim Tygrysica. Numer licencji 3087891.
     -, Co jeszcze pamiętasz?
     – Wszystko. Oprócz tej luki, podczas której spałam.

sobota, 26 września 2009

A miało być tak pięknie...

      Dla Jeremiego Fatu miał to być ostatni dzień pracy w policji kryminalnej. Ten pięćdziesięcioletni mężczyzna za trzy godziny miał skończyć swoją ostatnią zmianę. Fatu siedział za mahoniowym biurkiem swojego gabinetu, na którym zwykle walało się mnóstwo różnych papierów, teczek, zdjęć, resztek pokarmu i przyborów do pisania. Teraz na biurku znajdowała się tylko tabliczka z jego imieniem i nazwiskiem, wieczne pióro i telefon. Ten ostatni dzwonił uporczywie już od pięciu minut, aż w końcu zirytowany przyszły emeryt podniósł słuchawkę:
      - Tak słucham?
      - Panie komisarzu dostaliśmy wezwanie do szpitala św. Jadwigi, prawdopodobnie zabito doktora Johna Watters’a w jego własnym gabinecie.
       -, Co? To nie możliwe! Zaraz tam będę! – nie czekając dłużej odłożył słuchawkę.
       Kiedy zbiegał po schodach policyjnego gmachu zastanawiał się jak to możliwe, aby John Watters w godzinach największego szczytu dotarł ze swojego mieszkania na przedmieściach do szpitala św. Jadwigi, który mieścił się niemal po drugiej stronie miasta w ciągu niespełna 15 minut! Tym bardziej, że Fatu rozmawiał z nim nie całe 10 minut temu! Facet musiałby przemieszczać się z prędkością światła, mieć teleportator jak na filmach science fiction albo latać helikopterem. Żadna z tych rzeczy jednak nie pasowała do młodego doktora.
Powiększający się korek sprawił, że Fatu nie wytrzymał i włączył syrenę, aby utorować sobie jezdnię. Droga od komendy do szpitala jadąc na sygnale, a był to odcinek zaledwie kilkunastu przecznic zajął komisarzowi czas równy 12 minut, co jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że John Watters musiałby mieć odrzutowiec, a nie zdezelowanego Forda Eskorta, jakim tamten zazwyczaj jeździł.
Fatu zatrzymał się z piskiem opon przed głównymi drzwiami szpitala i czym prędzej wyskoczył z samochodu omal nie potrącając przy tym starszej pani o kulach, która akurat szła po chodniku. Kiedy wpadł do holu recepcjonistka zatrzymała go w pół  kroku:
     – Przepraszam. Pan, do kogo? – wysoka blondynka była najwyraźniej zdenerwowana jak diabli, ponieważ jej głos wyrażał niemal pretensję. Fatu podejrzewał, że najchętniej wydłubałaby mu oczy tymi swoimi wymalowanymi krwistoczerwonym lakierem długimi paznokciami.
     – Komisarz, Jeremy Fatu, policja kryminalna. – uśmiechnął się nieznacznie podając kobiecie legitymację.
     – Chwała Bogu. – powiedziała blondynka wypuszczając wstrzymywane powietrze z płuc. – Zaprowadzę pana do gabinetu doktora.
     – Dziękuję, nie trzeba, sam trafię.
     – Jak pan chce. – odparła wydymając lekko równie czerwone jak paznokcie usta.
     Nie czekając na dalszy ciąg tej dziwnej farsy Fatu ruszył korytarzem w stronę gabinetu z mosiężną tabliczką, na której widniał napis „dr. John Watters”. Zauważył jednak pewną różnicę pomiędzy tymi drzwiami, a wszystkimi innymi, które mijał do tej pory. Na tych jednych nie było kartki, na której zwykle znajdują się godziny przyjmowania pacjentów przez danego lekarza, a drzwi były lekko uchylone. Komisarz pchnął je lekko, a to, co zobaczył było chyba najgorszą rzeczą w jego długoletniej karierze policyjnej, w której zaczynał jako popularny „krawężnik” i piął się po szczeblach aż został mianowany komisarzem policji kryminalnej. Na krześle na wprost drzwi siedział mężczyzna w ogóle nie podobny do Johna Watters. Przede wszystkim denat był ewidentnie starszy i wyglądał raczej jak jakiś robotnik niż lekarz. Fatu wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i wybrał numer.
     – Mary. Przyślij ekipę techniczną do szpitala św. Jadwigi. Natychmiast. – po tych słowach rozłączył się i wycofał do holu nie chcąc zatrzeć śladów, jednak nie poszedł daleko. Wiedział, bowiem, że może znaleźć się ktoś ciekawski i wejdzie do pokoju zanim przyjedzie ekipa techniczna, dlatego postanowił poczekać na nich przed wejściem.

                                     ~~~
    Tymczasem w gabinecie pielęgniarek Emma powoli budziła się z omdlenia. Szok, jaki przeżyła był tak wielki, że przez moment nie była w stanie przypomnieć sobie gdzie jest i co tutaj robi. Kiedy jednak dotarła do niej brutalna rzeczywistość i przypomniała sobie te niesamowicie wytrzeszczone oczy mężczyzny, które patrzyły wprost na nią o mało nie zemdlała po raz drugi.
      - Wszystko w porządku? – spytała siedząca obok na krześle pielęgniarka.
      - Chyba… Chyba tak…
      – Proszę jeszcze nie wstawać, proszę leżeć.
      - Niedobrze mi. – powiedziała Emma.
Pielęgniarka natychmiast podała jej białą jak kość słoniowa miskę, do której oddała niemal całą zawartość żołądka. Trochę jej ulżyło, jednak świat wokół zaczął wirować jak na karuzeli, a po chwili znowu odpłynęła w lepką ciemność.

                                     ~~~
DWIE GODZINY PÓŹNIEJ.
      – Komisarzu… Odkryliśmy, że ten mężczyzna zginął jakieś cztery dni temu. Prawdopodobnie się powiesił albo raczej ktoś mu pomógł się powiesić, o czym świadczyć może fakt, że w jego oczach widać przerażenie jakby zobaczył ducha pomieszane z błaganiem o litość. – powiedziała wysoka brunetka o imieniu Jakie, która podobnie jak Fatu była kiedyś tzw.: „krawężnikiem” i tak jak on miała ambicje, aby zostać szefem ekipy technicznej działu kryminalnego miejskiej policji.
      – Czy wiecie może już, kim jest ten facet?
      – Tego niestety nie wiemy, ale nasi ludzie pracują nad tym w naszym laboratorium… – brunetka chciała powiedzieć coś jeszcze jednak do gabinetu jak burza wpadł pan prokurator Edward Kapiszon.
      – Dzień dobry panie komisarzu. – powiedział.
      - Wcale nie dobry. – odparł Fatu.
      – No tak przykra sprawa. Wygląda na to, że nie jest panu dane przejść jeszcze na emeryturę.
     – To akurat mnie najmniej martwi.
     - A co pana martwi bardziej?
     – To, że nie mogę dodzwonić się do doktora Johna Watters’a.
     – To chyba zrozumiałe skoro mamy go tutaj. – prokurator wskazał na denata za biurkiem.
     - To nie jest John Watters. – powiedział spokojnie Fatu.
     – Jak to nie? – zdziwił się prokurator.
     – A no nie. Widzi pan panie prokuratorze, znam osobiście doktora Johna Watters’a i z całą pewnością mogę stwierdzić, że ten człowiek nim nie jest.
     - Nie możliwe!!!
     - A jednak. – Fatu zaśmiał się sarkastycznie. – Edwardzie, bo w życiu tak jest, że nie zawsze to, co widzimy jest takie, jakim nam się wydaje, że jest.
     – Panie komisarzu telefon do pana w rejestracji. – przerwała im ta sama blondynka, która wcześniej zaczepiła Fatu kiedy ten wszedł do szpitala.
     – Już idę. – odparł i dodał patrząc na prokuratora. – Niech pan sobie przemyśli to, co powiedziałem.

                                       ~~~
W RECEPCJI.
     – Słucham? – powiedział Fatu do słuchawki.
     – Witaj Jerry.
     – John?! Gdzie ty jesteś?!
     – Miałem stłuczkę na Placu Powodzi.
     – Za ile będziesz w szpitalu?
     – Nie wiem, podobno to jeszcze potrwa, bo się okazało, że ktoś przeciął mi przewody hamulcowe. Dobrze tylko, że szybko nie jechałem.
     – Kurwa mać!!!
     – Coś nie tak?
     - Dokładnie! Słuchaj w twoim gabinecie, za twoim biurkiem siedzi facet, który nie żyje od czterech dni, a tobie ktoś przeciął przewody hamulcowe!!!
     - I nie zapominaj o tej dziewczynie, o której ci mówiłem, że zaginęła.
     - Właśnie jeszcze ta dziewczyna…, Chociaż nie wiadomo czy to ma ze sobą coś wspólnego…
     – Komisarzu!!! – z holu wyłoniła się Jackie trzymająca w dłoni ubranej w chirurgiczna rękawiczkę jakiś kawałek papieru.
     - Zaczekaj John. – powiedział do słuchawki po czym zwrócił się do Jackie. – Tak, słucham ciebie.
     - Komisarzu, znaleźliśmy kartkę pod biurkiem. – brunetka podała Jeremiemu dwie chirurgiczne rękawiczki, które ten natychmiast założył i wziął od niej skrawek papieru. Jego treść była jednoznaczna.


           „ Nie waż się jej szukać, bo zginiesz tak samo jak ten koleś i nigdy jej już nie zobaczysz. Mam nadzieje, że obrzydziliśmy ci obiad. :) „

     – John? Jesteś tam?
     – Tak Jerry. Co się stało?
     – Te sprawy są powiązane. Czy próbowałeś szukać tej dziewczyny na własną rękę?
     – Nie. Tylko tyle, że powiedziałem o tym tobie.
     - Kurna!!! Oni widzą, co my robimy, a raczej, co ty robisz.
     - Oni???!!!
     – Tak oni… Pogadamy później jak dotrzesz wreszcie do szpitala…

czwartek, 3 września 2009

Pierwsza ofiara

     Emma weszła do holu, którego tak bardzo nienawidziła, zarówno w dzieciństwie jak i teraz jako dorosła kobieta. Białe ściany i wyłożone kafelkami podłogi doprowadzały ją do mdłości. Nie ma się zresztą, czemu dziwić, gdyż jako dziecko bywała tutaj bardzo często. Po raz pierwszy na oddział intensywnej terapii trafiła mając 10 lat po tym jak pijany ojczym ją pobił. Miała wtedy złamane trzy żebra, była cała posiniaczona i miała podejrzenie wstrząśnienia mózgu. Później trafiała tutaj niemal, co roku z różnego rodzaju obrażeniami ciała. Właściwie nie tak bardzo nienawidziła samego szpitala jak tego, że nigdy matka nawet tutaj nie zajrzała, bo zapewne nie miała pojęcia, co tak naprawdę się wokół niej działo.
Ojciec Emmy odszedł od nich jeszcze zanim matka ją urodziła. Jedyne, na czym mu zależało to tylko to, aby Jasmine (matka Emmy) nie złożyła pozwu o alimenty, ponieważ był bez pracy a jako syn starego kryminalisty sam mając wyrok w zawieszeniu i wykształcenie zaledwie podstawowe nie był w stanie pracować, bo nikt mu nie chciał tej pracy dać. Poza tym lubił wygodne życie na utrzymaniu kolegi, który z nim mieszkał i go finansował. Matka jednak złożyła papiery o alimenty, które sąd jej przyznał jednak ten wygodniś zniknął i nie zapłacił ani złamanego grosza. Jasmine na początku starała się jak mogła, aby utrzymać córkę jednak, kiedy poznała Henriego wszystko się zmieniło. Emmie od początku nie podobał się nowy wybranek matki jednak ta ostatnia była w niego zapatrzona jak w obrazek. Dopóki Henry pracował w jednej z lepiej prosperujących firm budowlanych wszystko układało się całkiem dobrze. Jednak pewnego dnia ojczym wrócił do domu wcześniej pijany jak bela i zaczął się awanturować. Wtedy zaczęli się kłócić. Henry w pewnym momencie nie wytrzymał i uderzył Jasmine, która upadła na podłogę uderzając głową w kaloryfer i straciła przytomność. Wtedy ojczym zauważył stojącą w drzwiach pokoju Emmę i ruszył w jej stronę. Chciała się cofnąć jednak zahaczyła stopą o próg i padła jak długa na plecy. Wtedy uderzyła głowa o podłogę. Zrobiło jej się ciemno przed oczami jednak nie straciła świadomości. Poczuła jak ten wstrętny typ próbuje się do niej dobrać. Wytężyła wszystkie mięśnie i kopnęła go w czułe miejsce, aż zawył, co jednak rozjuszyło go jeszcze bardziej. Zaczął szarpać Emmą i rzucać po całym pokoju jakby była szmacianą lalką. Kiedy rzucił nią bliżej drzwi znalazła w sobie na tyle siły, aby się podnieść i uciec. Wtedy padła wyczerpana przed rozsuwanymi drzwiami szpitala. To był pierwszy raz, kiedy tam trafiła. Później było już coraz gorzej.
    Jak się okazało Henry stracił wtedy pracę i zaczął pić. Matka zaś razem z nim, co doprowadziło do faktu, że i ona straciła pracę. Emma wytrzymywała wyzwiska i razy do momentu, kiedy nie trafiła do szpitala po raz 7. Miała wtedy 17 lat i postanowiła żyć na własny rachunek. Prosto ze szpitala udała się do Ośrodka Pomocy Rodzinie, gdzie bardzo miła pani dała jej szansę. Trafiła do Domu Dziecka, a po półtorej roku dostała socjalne mieszkanie i pracę jako kasjerka w supermarkecie, kiedy udało jej się odbić od dna poszła na studia gdzie wygrała konkurs na najlepszy reportaż i tak zaczęła się jej kariera redaktorki w jednym z najlepiej poczytnych pism dla kobiet.
Emma doszła do drzwi z plakietką dr John Watters. Zapukała zdecydowanie. Odpowiedziała jej cisza. Zapukała jeszcze raz głośniej. Nadal cisza. Może go nie ma. Przemknęło jej przez głowę, po czym złapała za klamkę i otworzyła drzwi. Widok, jaki ujrzała zmroził jej krew w żyłach. Na fotelu, za biurkiem siedział postawny mężczyzna z oczami wyłupiastymi jak u żaby i wpatrywał się w nią jakby chciał przewiercić ją na wylot. Na jego szyi widniała pręga od sznura. Emma cofnęła się i zamknęła drzwi ciężko dysząc. Aż ją wzięło na wymioty. Jednak powstrzymała to gorzkie uczucie jakby ktoś ją kopnął w żołądek i wyciągnęła telefon komórkowy jednak zanim wybrała numer 999 przypomniała sobie, że jest w szpitalu. Czym prędzej wróciła do recepcji i z twarzą bladą jak kreda podeszła do kontuaru.
    – W czym mogę pomóc? – spytała wysoka blondynka.
    – John Watters… On… On…
    – Proszę pani!!! Dobrze się pani czuje?
To były ostatnie słowa, jakie usłyszała Emma nim osunęła się na wykafelkowaną podłogę poczekalni.

niedziela, 19 lipca 2009

Po obu stronach lustra

 Lena otworzyła oczy i zaraz je zamknęła, aby otworzyć je ponownie. Ujrzała to samo. Bezgraniczną ciemność, w której nie była w stanie odróżnić, czego kolwiek. Nie widział nawet czubka własnego nosa. Czyżby straciła wzrok od uderzenia w tył głowy jakimś tępym narzędziem? Wpadła w panikę i próbowała się zerwać na równe nogi. To był błąd.
 - Auuuuuu…
Niemal zawyła z bólu jak ranione strzałem z broni dzikie zwierzę. Jej ręce były nie dość, że skrępowane jakimś sznurem (prawdopodobnie od bielizny) to jeszcze była przywiązana do czegoś, czego nie widziała. Nogi również miała związane. Poczuła się jak pies przywiązany na łańcuchu do budy. Tylko z tą różnicą, że pies mógł się poruszać na długość łańcucha i w obrębie swojego boksu. Ona nie mogła się ruszyć wcale, bo każdy ruch groził zacieśnieniem się więzów na rękach i nogach, a co za tym szło mniejszy przepływ krwi do dłoni i stóp. Leżała na nagiej, kamiennej podłodze. A powietrzu unosił się zapach stęchlizny pomieszany ze smrodem rozkładającego się mięsa. Ta mieszanka drażniła ją tak bardzo, że mało nie zwymiotowała.
 - Jest tutaj ktoś?
Odpowiedziała jej tylko cisza. Nic się nie poruszyło. Nic nie zaskrzypiało. Nawet nie była w stanie wyłonić z tej ciemności ani jednego szmeru poza swoim oddechem, słowami i ruchami. Cisza aż dzwoniła w uszach.
 - Jezu! Kto może być tak bezwzględny, żeby porywać ludzi i trzymać ich w takim miejscu?
Spytała samą siebie. Nie była jednak w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
 - Czyżby doktorek?
Nie miała jednak więcej siły, aby się nad tym zastanawiać, bo powietrze było ciężkie i lepkie od smrodu, gorąca i wilgoci, a powieki same opadały. Zanim odpłynęła w sen usłyszała tylko przeraźliwy pisk, prawdopodobnie szczura.

                               ~~~
O godzinie 6 rano Camill stała już przed drzwiami domu Leny i zastukała w nie delikatnie. Po chwili drzwi się otworzyły.
 - Dzień dobry pani.
 - Witaj Camill. Dzisiaj wcześniej z imprezy?
 - Yyyyy… Jakiej imprezy?
 - No Lena mówiła, że przedwczoraj byłyście na imprezie i spała u ciebie, dlatego tak późno wróciła do domu.
 - Przykro mi, ale to nie prawda. Lena owszem była ze mną na dyskotece, ale pod koniec się ulotniła. Myślałam, że wróciła do domu.
 - Nie. A teraz, gdzie jest?
 - Właśnie przyszłam zapytać panią o to samo.
 - To nie umawiałyście się wczoraj na spotkanie?
 - Nie, to znaczy tak. Umawiałyśmy się na 17 w Calipso, ale Lena się nie zjawiła, mimo, że czekałam na nią prawie godzinę.
 - Nie możliwe. – jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki od litrowych słoików. – Ona nigdy się nie spóźniała. Zresztą wyszła z domu zaraz po wyjściu tego doktora i na tyle wcześnie, że z powodzeniem zdążyłaby do Calipso na czas nawet idąc pieszo.
 -, Jakiego doktora?
 - Wczoraj zanim Lena wyszła był tutaj lekarz John Watters chyba się nazywa i o nią pytał, ale ona akurat brała kąpiel przed waszym spotkaniem, a później wyszła tylnymi drzwiami chyba, żeby się z nim nie spotkać.
 - Dziwne. Ale dziękuję pani bardzo. Do widzenia.
 - Też tak myślę, że dziwne. Do widzenia.
Camill zaraz po opuszczeniu domu Leny zadzwoniła do Emmy.
 - Tak słucham…
 - Emma tu Camill. Słuchaj matka Leny twierdzi, że wczoraj przed moim z nią spotkaniem był u nich ten lekarz ze szpitala…
 - U nich w domu?
 - Tak. Chciał rozmawiać z Leną, ale ona się kąpała i nie wyszła do drzwi.
 - Trochę dziwne.
 - Dziwniejsze jest jednak to, ze później nie wyszła frontowymi drzwiami tylko z tyłu domu od ogrodu. Przynajmniej tak twierdzi jej matka.
 - A to ciekawe. Czyżby ukrywała się przed doktorkiem.
 - To jeszcze nie koniec. Powiedziała wczoraj matce, że wróciła późno z imprezy, bo spała u mnie, co jest nie prawdą, bo nawet się nie spostrzegłam, kiedy się ulotniła z dyskoteki zostawiając mnie na pastwę tego barczystego ochroniarza.
 - Coś mi tu nie pasuje. A może ona po prostu uciekła od nas i jest sobie z jakimś przystojniakiem na Hawajach, popijają zimne drinki i smażą się na plaży?
 - Emma. Co jak, co ale nas by o tym poinformowała.
 - Jesteś pewna? Bo ja już zaczynam wątpić.
 - A ty masz coś?
 - Nie. Dzwoniłam do kilku jej koleżanek ze szkoły, ale żadna nie wie nic, co mogłoby nam pomóc.
 -, Czyli jedyna możliwość to doktorek?
 - Na to wygląda.

piątek, 17 lipca 2009

Poszukiwań ciąg dalszy

 Camill nawet nie zdążyła dobrze podnieść ręki, aby zastukać do drzwi przyjaciółki, kiedy te otworzyły się nagle z wielkim rozmachem na oścież. W nich stała rozczochrana Emma w powyciąganej koszulce z jakąś postacią z kreskówki i w spodniach, które kiedyś były modnymi dżinsami, a teraz wyglądały jakby miały z 200 lat i zostały wyciągnięte ze śmietnika. Jej twarz była szara. Jedno, co się w Emmie nie zmieniło to oczy. Zawsze żywe i prześwietlające każdego niczym rentgen.
 - Mamusiu!!! Ale ty wyglądasz! Widzę, że rozstanie z Richardem nie jest dla ciebie lekkie.
 - To prawda. Chociaż szczerze mówiąc nie chce mi się ładnie wyglądać, bo nie mam, dla kogo i po co. Poza tym mam urlop.
 - A jak wasze rozstanie przyjął Brian?
 - Nawet dość spokojnie, on dużo rozumie.
 - A Rich dzwoni do ciebie?
 - Tak. Kilka razy dziennie, ale nie odbieram
 - A z Braniem rozmawia?
 - Ta, o ile można to nazwać rozmową. Ostatnio słyszałam jak syn odebrał telefon i powiedział tylko „Jak mogłeś to zrobić mamie? Jak mogłeś mi to zrobić?” I na tym ich rozmowa się kończy. Doszłam do wniosku, że to jego decyzja jak i czy w ogóle rozmawia z ojcem.
 - W sumie masz rację. Tylko czy Rich nie odczyta tego jako buntowanie syna przeciwko niemu?
 - Wątpię. Poza tym Brian chyba widział ojca z tą lafiryndą.
 - Skąd wiesz?
 -, Bo jego zachowanie zmieniło się z rana na popołudnie.
 - To znaczy?
 - We wtorek rano pytał mnie czy ja i „tatuś” jeszcze będziemy razem, a popołudniu stwierdził, że nie chce widzieć ojca na oczy.
 -, Ale to jeszcze nie znaczy, że ich widział razem.
 - Niby nie. Ale to jego zachowanie zmieniło się tak szybko, że doszłam do wniosku, iż najprędzej widział ich razem.
 - W sumie to trochę dziwne. – Camill się zamysliła.
 - Dobra, dobra, ale nie po to tu przyjechałaś. O co chodzi z Leną?
 - No tak. Widzisz… Umówiłam się z Leną w restauracji Calipso na 17, a ona nie przyszła. A jej komórka odpowiada automatyczną sekretarką.
 - Faktycznie dziwna sprawa. I taka do niej nie podobna.
 - Właśnie wiem. Dlatego zastanawiam się czy coś się jej nie stało.
 - A dzwoniłaś do jej domu? Może wyłączyła telefon i smacznie sobie śpi?
 - Raczej wątpliwe, ale spróbuję jutro rano, bo nie mam teraz jej domowego numeru, więc musiałabym się do niej przejść.
 - Oki. To poszukiwania zaczynamy od jutra. Sprawdzisz jej dom i jeszcze raz w restauracji. Szkoda, że Eve jest w szpitalu i cały czas śpi. Ona by to rozwiązała raz dwa.
 - Skąd taka pewność?
 -, Bo widzisz… – Emma się zawahała. – Eve jest prywatnym detektywem.
 - Co???!!!  O_O I ja nic o tym nie wiem?
 - No cóz do tej pory wiedzieli tylko jej przełożeni, Arth i ja. Teraz i ty już wiesz.
 - A Mat wie?
 - Nie. Chyba nie.
 - Ale…
 - Dziób na kłódkę. Jasne?
 - Dobra, dobra. Tylko jak ona jest w stanie pogodzić oficjalną pracę, studia i korepetycje, no i jeszcze bycie PD.
 - Nie wiem. Widać ma jakieś swoje sposoby. Ale wracając do Leny to ty zajmij się jej rodzicami i restauracją. Ja zajmę się koleżankami ze szkoły i z pracy, bo podobno jakąś miała, chociaż nie chciała o tym mówić.
 - Podejrzewasz, że tak jak Eve była tajniaczką?
 - Nie raczej nie. Poza tym trzeba się wybrać do szpitala i pogadać z doktorkiem, z którym ostatnio rozmawiała, bo z tego, co wiem miała ustaloną wizytę.
 - Super. Od razu odwiedzimy Eve.
 - Tak.
 - To ja spadam się wyspać i jutro zaczynamy od rana.
 - To papa i do jutra.
 - Ciao!!! – powiedziała Camill na pożegnanie i wyszła z mieszkania Emmy zostawiając ją z tysiącem myśli w głowie.

środa, 8 lipca 2009

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...

Camill była bardzo zdziwiona, kiedy spóźniona o 10 minut pojawiła się w restauracji Calipso. Leny nie było przy zarezerwowanym stoliku, ani nie widać było, żadnej jej rzeczy, która mogłaby sugerować, że wyszła do toalety. To było do niej nie podobne. Lena nigdy się nie spóźniała, a tym bardziej nie było możliwości, żeby nie przyszłą na spotkanie. Zawsze wolała być pół godziny wcześniej niż ktoś miałby na nią czekać. A teraz jak się okazało Camill siedziała sama przy zarezerwowanym stoliku. To zaniepokoiło Camill.
- Przepraszam pana. –spytała Camill przechodzącego obok kelnera
- Tak.
- Czy oprócz mnie był ktoś jeszcze przy tym stoliku? Tak wysoka brunetka?
- Wie Pani tutaj przewija się bardzo dużo ludzi i nie jestem w stanie zapamiętać wszystkich.
-Rozumiem. Ale czy przypomina sobie pan, żeby ktoś pytał o ten stolik w przeciągu ostatnich 30 minut?
- Przykro mi, ale nie jestem w stanie tego powiedzieć, ponieważ dokładnie… – spojrzał na zdezelowany zegarek, który miał na ręce – …dokładnie 18 minut temu zacząłem zmianę.
- No cóż szkoda. – powiedziała Camill z rezygnacją. – W takim razie poproszę bardzo mocną Espresso.
- Dobrze. – powiedział kelner zapisując zamówienie w notesie i odszedł.
<Może za bardzo panikuję.> pomyślała Camill. <Może nic się nie stało> Spojrzała na zegarek w telefonie komórkowym. Spóźnienie wynosiło już 30 minut. Właśnie!!! Komórka!!! Dlaczego wcześniej na to nie wpadła?! Może przecież zadzwonić do Leny. Wybrała numer przyjaciółki:
- Abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem. Prosimy zadzwonić później lub zostawić wiadomość po usłyszeniu sygnału. Biiiiiip…
- Lena? Tu Camill. Jestem w Calipso odezwij się. Proszę.
Po czym się rozłączyła przestraszona nie na żarty. Kelner przyniósł kawę.
 - Wszystko w porządku?
 - Tak!! Nie!! Sama już nie wiem.
 - Przykro mi. – powiedział kelner z zatroskaną miną. Jednak nie mógł dłużej zostać. Był w pracy, więc odszedł do innego stolika.
Camill wypiła kawę jednym duszkiem. Stres zawsze sprawiał, że nie czuła czy coś jest lodowate czy też wrzątkiem. Uregulowała rachunek i opuściła restaurację. Po drodze na przystanek postanowiła zadzwonić jeszcze do Emmy.
 - Tak? – powiedziała Emma jakby zaspanym głosem.
 - Nie przeszkadzam?
 - Nie, odkąd wyrzuciłam Richarda z mieszkania to nikt nawet do mnie nie zajży.
 - Słuchaj mamy gorszy problem…
 - Jaki?
 - Lena zniknęła.
 - Co??? O_O
 - Umówiłam się z nią na spotkanie jakieś 40 minut temu w Calipso, a ona nie przyszła.
 - Nie możliwe.
 -, Ale prawdziwe.
 - Bierz taksówkę i przyjeżdżaj do mnie. Ja płacę. Tylko szybko!!! – rzuciła Emma i rozłączyła się.

 - Tutaj firma taksówkarska „Lotos” w czym mogę pomóc?
 - Chciałam zamówić taksówkę pod restaurację Calipso. Jak najszybciej.
 - Już wysyłam.

piątek, 3 lipca 2009

Czy to jest miłość, czy to jest kochanie?

     Lenę obudziło jaskrawe światło słońca wpadające przez odsłonięte okno do pokoju. Powoli otworzyła oczy. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie jest i co tutaj robi. Po jakimś czasie dotarły do niej strzępy wydarzeń z wczorajszego wieczoru i nocy. Obróciła się na łóżku i z przerażeniem stwierdziła, że nie jest w nim sama. Obok leżał młody, opalony mężczyzna. Wstała powoli i idąc do łazienki zerknęła na jego twarz. Przerażenie przybrało w tym momencie poziom niemal katastrofalny. Okazało się, bowiem, że owy mężczyzna to lekarz ze szpitala, w którym był jakiś miesiąc temu.
     – Matko jedyna. – wyszeptała. – Młody Watters…
     Lena długo nie myśląc weszła do łazienki zabierając po drodze swoje rzeczy, ubrała się najszybciej i najciszej jak tylko się dało i wyszła z hotelowego pokoju numer 112 cicho zamykając za sobą drzwi. Oparła się o ścianę ciężko dysząc. Kiedy już trochę się uspokoiła zeszła na dół i zadzwoniła po taksówkę, która zabrała ją do domu.
     – Gdzieś ty była? – spytała matka z wyrzutem w głosie.
     – Mamo proszę cię nie teraz. Jestem zmęczona.
     – No nic dziwnego, że jesteś zmęczona skoro…
Lena już nie słuchała, poczłapała do swojego pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Rzuciła się na łóżko. Zastanawiała się czy między nią, a Wattersem coś się tej nocy wydarzyło? Ta myśl p[ochłonęła ją tak bardzo, że nawet nie wiedziała, kiedy przyszedł sen.
                                   ~~~

     Johna obudził szczęk zamka. Otworzył szeroko oczy i od razu przewrócił się na drugi bok. Pościel była jeszcze ciepła, pusta. Zastanawiał się nad tym jak ona zareagowała, kiedy wstała i zobaczyła go obok siebie. Jej zdziwienie musiało być ogromne, ale jednak zachowała zdrowy rozsądek. Nie wiedziała tylko jednego, że chociaż spali w jednym łóżku i nago to mimo wszystko do niczego miedzy nimi nie doszło. John nie wykorzystał jej, bo nie taki był plan. Miał ją tylko przekonać, że ze sobą spali, aby łatwiej poddała się manipulacji i zgodziła na bycie doświadczalnym króliczkiem w eksperymencie, który mógłby mu przynieść sławę i pieniądze. Jednak był mały problem, bo Watters na swoje nieszczęście zakochał się w tej dziewczynie po same uszy i nie był pewien czy da radę patrzeć na to jak doktor Sheller męczy ukochaną przez niego osobę. Owszem jako facet był silny fizycznie, ale psychicznie wymiękał. Tym razem też by wymiękał, bo Lena była jedyną kobietą w jego życiu, w której się naprawdę zakochał. Do tej pory to praca była jego wielką miłością, która niestety nie oddawała mu tego uczucia.
     – Poświęcić ją dla dobra nauki, czy uciec jak najdalej od tego wszystkiego i poślubić na jakiejś bezludnej wyspie? – pytał sam siebie.
     Powoli zwlókł się z łóżka, wziął gorący prysznic, ubrał i zszedł do recepcji, gdzie zapłacił rachunek, po czym opuścił hotel kierując się w stronę szpitala.

                               ~~~
     Po raz drugi tego dnia Lenę obudził dźwięk telefonu komórkowego. To dzwoniła Camill.
     – Wstawaj śpiochu, bo prześpisz całe życie!!! – szczebiotała do słuchawki.
     -, Camill, ale ja….
     – Żadnych wykrętów. Za 15 minut jestem u ciebie.
     – Ale…
     – Bip, bip, bip,…
Rany, odkąd Camill pozbierała się po tym ostatnim dupku, który zrobił ją na szaro, stałą się nie do wytrzymania. Tylko chodziła na imprezy i po sklepach wydając pieniądze zarobione w szpitalu albo z kieszonkowego. A że nie lubiła chodzić sama, więc ciągnęła ze sobą tą dziewczynę, która akurat była wolna i miała czas. Czyli głównie Lenę. A ostatnio tylko Lenę, bo Eve była w szpitalu po bliskim spotkaniu z samochodem, a Emma wypowiedziała mężowi wojnę w postaci pozwu rozwodowego i teraz jak nie siedziała w redakcji to w sądzie, albo na rozmowach z adwokatami. No cóż trudno i darmo, chciał nie chciał musiał. Ociągając się niemiłosiernie Lena zwlokła się z łóżka i poszła szykować na spotkanie z przyjaciółką. Nie minęło jednak nawet 5 sekund, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi i donośny głos matki.
     – Tak jest. Kąpie się.
     – … – nie słyszała, co ten ktoś odpowiedział, bo mówił bardzo cicho.
     – Proszę niech pan wejdzie panie doktorze.
    <<Jezus, Maria!!!!>> Lenę ogarnęła panika. Nie wiedział czy ma wyjść czy może lepiej zamknąć się w łazience na klucz i wyjść przez okno na tyły domu, przeskoczyć przez płot i czym prędzej biec na postój taksówek, aby jak najdalej od tego faceta.
     - …
     - No cóż szkoda, że pan nie zostanie i nie poczeka. – usłyszał głos matki. – Ale jak to mówią służba nie drużba a pracować trzeba.
     – …
     – Do widzenia panie doktorze!
     Lena odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi od mieszkania. Mimowolnie zsunęła się po wykafelkowanej ścianie na podłogę, gdzie siedziała dobrych 10 minut, po czym szybko się umyła, ubrała i wyszła na spotkanie z Camill tylnym wyjściem.

czwartek, 18 czerwca 2009

Wielki koniec, a może tylko mały kryzys?

     Mat podjechał pod blok Eve tak jak się umawiali. Puścił jej sygnał na komórkę, że już jest, po czym zatonął w myślach. Ocknął się dopiero, kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi jego samochodu i pocałowała delikatnie w policzek. Zawsze wyglądała pięknie, ale tego dnia to piękno było jakieś inne, bardziej zjawiskowe. Miała na sobie czarną sukienkę na ramiączkach i szpilki. Dodatki w miodowym kolorze wyglądały niesamowicie na jej opalonej skórze.
     – Gdzie tym razem jedziemy? – zapytała z szerokim uśmiechem.
     – Nie wiem. – odpowiedział machinalnie i odpalił samochód. – Przed siebie. -  dodał.
     Jechali i jechali w milczeniu, aż dotarli do jakiejś wiochy. Eve zastanawiała się, co jest grane, ponieważ Mat nigdy taki nie był. Taki zimny, oschły i milczący. Zatrzymali się przy czymś, co przypominało oazę w lesie. Wielki kamienny stół, a wokół niego drewniane bele jako siedziska. Wysiedli z samochodu i usiedli na jednej z takich bel patrząc w dal na rozciągające się poniżej krajobrazy.
     – Wiesz?…
     – Chciałem…
     - Mów pierwszy.
     – Nie kobiety mają pierwszeństwo.
     – Ok. Dostałam dzisiaj list. Wygrałam konkurs na książkę i jadę do Amsterdamu na wycieczkę. – powiedziała. – Poza tym dostałam propozycję napisania kolejnej powieści.
     – To gratuluję!!! – wykrzyknął Mat, może trochę zbyt nerwowo.
     -, Dzięki, ale ta wycieczka jest dla dwóch osób… i pomyślałam, że może pojechałbyś ze mną?
     – Wiesz… bardzo chętnie, ale nie wiem czy dam radę wyrwać się z pracy.
     – No tak. Zapomniałam, że masz pracę. – posmutniała – A co ty chciałeś powiedzieć?
     – Yyyyy… Nic już nic.
     – Powiedz, przecież cię nie zjem. – zaśmiała się.
     – Bo… widzisz… chodzi o nas. A właściwie o mnie…
     – Tak?
     – Eve ja… Odchodzę.
Nastąpiła pełna napięcia cisza.
     – Powiesz coś…? Proszę. – wyszeptał.
     -, Jeśli kogoś naprawdę mocno kochasz pozwól mu odejść, a jeśli tak ma być to wróci do ciebie.
     I nie czekając ani chwili dłużej zerwała się z miejsca i… zaczęła biec najszybciej jak tylko się dało, albo raczej na ile pozwalały jej mięśnie. Nie mogła uwierzyć, że to powiedział, że ja zostawił. Przecież byli razem tacy szczęśliwi. Kochany przez nią aż do bólu, idealny Anioł (jak go nazywała) zostawił ją samą. Tak po prostu. Łzy spływały jej po rozpalonych policzkach, zasłaniały jej oczy tak, że nie widziała świata, pędzących obok samochodów i ludzi patrzących dziwnie przez zakurzone szyby. Czuła w sobie tylko nienaturalny ból, który rozrywał jej serce jak wygłodniały gepard rozrywa ciało upolowanej antylopy. Nie myślała racjonalnie. Nie zwracała uwagi na nic. Ból zagłuszył wszelkie odgłosy z zewnątrz. Dotarła do jakiejś drogi, przez którą nie oglądając się na boki przebiegła na drugą stronę wkurzając tym jadących kierowców. Ale jej to nie obchodziło. Mogli sobie wyzywać i wygrażać do woli. Jej myśli kręciły się wokół Mata i powtarzała w kółko tylko jedno pytanie:
     – Dlaczego…? Dlaczego akurat ja?
W pewnym momencie stanęła jak wryta uświadamiając sobie, że powód jego odejścia jest tylko jeden. Po prostu on kogoś ma. Niestety stanęła w miejscu w nieodpowiednim momencie, na środku ruchliwego skrzyżowania. W jej stronę z dość dużą prędkością zaczą przybliżać się samochód ciężarowy. Kiedy spojrzała w tą stronę nie czuła już nic a ciężarówka była zaledwie trzy metry od niej. Wiedziała, że kierowca nie zdoła jej ominąć i nie zdoła się zatrzymać na czas, mimo, że robił, co mógł. Ostatnie, co widziała przed potężnym uderzeniem to twarz kierowcy wykrzywioną z wysiłku i przerażenia. Potem poczuła tylko wielki ból i zapadła w nicość, czarną lepką pustkę.
     Mat jeszcze chwilę siedział w samochodzie zanim dotarło do niego, co tak naprawdę zrobił. Oszukał Eve nie mówiąc jej o powodzie rozstania. Wiedział, że sprawił jej ból, wiedział, że bardzo go kochała i oddałaby za niego swoje własne życie. W pewnym momencie serce zabolało go tak mocno, że nie mógł złapać tchu. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Miał wrażenie, że umiera, ale po sekundzie uczucie minęło. Odpalił samochód i powoli ruszył w stronę miasta. Po drodze minął wypadek na skrzyżowaniu i…
     – Jezu słodki!!!!! – wykrzyknął wjeżdżając gwałtownie na chodnik
Wypadł z samochodu i podbiegł do leżącej na środku ulicy kobiety. Przeczucie go nie myliło. To była ona. Była nieprzytomna i miała ledwo wyczuwalny puls. Wystraszony kierowca ciężarówki rozmawiał drżącym głosem z jakimś przechodniem.
      – Nie wiem jak to się stało… – mówił – Jechałem spokojnie i nagle ta dziewczyna wyskoczyła mi na jezdnię. Jezu!!! Co ja mam robić? Ona prawie nie oddycha…
     – Spokojnie niech pan zadzwoni na pogotowie. – Powiedział przechodzień. – Przyjadą, zbadają ją i zabiorą do szpitala. Pan sam tutaj nic nie zdziała.
     – Ma pan rację. – kierowca wyciągnął komórkę i zaczął dzwonić na pogotowie.
     Mat przysłuchiwał się tej rozmowie i miał wyrzuty sumienia, że to z jego powodu miała miejsce cała ta sytuacja. Chciał coś zrobić, ale nie wiedział, co. W pewnej chwili ciało Eve się poruszyło. Mat myślał, że się ocknęła. Jednak po sprawdzeniu tętna okazało się, że ona odchodzi. Z piersi mata wydobył się iście zwierzęcy okrzyk, a raczej bardziej ryk, nad którym nie był w stanie zapanować. Potem wszystko działo się błyskawicznie. Przyjechała karetka, przechodnie odciągnęli patrzącego błędnym wzrokiem Mata na bok, a lekarze zajęli się przywracaniem funkcji życiowych Eve. Kiedy złapali puls wsadzili ją do karetki i odjechali. Do Mata nic nie docierało, ani to, co mówił do niego jakiś facet, ani słowa lekarza wydającego polecenia sanitariuszom, ani szum ulicy, ani nawet dźwięk nadjeżdżającego radiowozu.
     Na wacianych nogach dotarł jakoś do swojego auta. Usiadł za kierownica ciężko0 dysząc. Nie wytrzymał, położył głowę na kierownicy i zaczął płakać tak jak jeszcze nigdy nie płakał i jak nie przystoi mężczyźnie

wtorek, 16 czerwca 2009

Kłamstwo ma bardzo krótkie nogi

     Richard zaplanował wszystko w jak najdrobniejszych szczegółach i jak narazie wszystko szło po jego myśli. Od pół roku spotykał się z Paulą wymyślając, co trochę nowe kłamstwa. Teraz, kiedy Emma wyjechała służbowo do Stanów on miał wolną rękę przez kolejne 3 dni. Zawiózł, Briana do teściów pod pretekstem ważnego służbowego wyjazdu, który teściowa wzięła za chęć zrobienia niespodzianki Emmie. Nie wyprowadził jej z tego błędu. Poczym, aby być bardziej wiarygodnym kupił bilet lotniczy do Stanów na firmę, a nie na swoje nazwisko. O 21 pojechał po Paulę do jej domu. Kiedy otworzyła mu drzwi oniemiał z zachwytu. W progu stała szczupła brunetka z długimi włosami wieczór jeszcze dłuższymi nogami we fioletowej błyszczącej wieczorowej sukni i kontrastującymi z nią turkusowymi dodatkami. Wyglądała jak księżniczka. Najpierw pojechali do restauracji na pyszną kolację z owocami morza, a następnie do jego mieszkania.
     – Ładnie tutaj. – powiedziała Paula.
     – A dziękuję. Może wina?
     – Bardzo chętnie.
     – Proszę. – powiedział Richard podając jej kieliszek.
     - Dziękuję. – uśmiechnęła się lekko.
Później bardzo długo rozmawiali na różne tematy. Żałował, że to nie zima, bo rozpaliłby w kominku. Ten wieczór… był dla niego czymś nowym i inspirującym. Ta kobieta dodawała mu świeżości i młodzieńczej energii. Z Emmą prawie nie rozmawiali, każde zajęte swoimi sprawami. Paula była dla niego wyzwaniem, zwierzyną, którą chciał złapać i mieć tylko dla siebie. Nawet nie wiedział, kiedy znaleźli się w łóżku. To była piękna noc, piękna kobieta i wspaniały seks. Richard już nie pamiętał, kiedy czuł się tak dobrze z kobietą. Jego życie łóżkowe, z Emmą skończyło się, kiedy urodziła Briana. Czasami próbował rozbudzić ją na nowo, ale z marnym skutkiem. Teraz czuł się jak zwycięzca. Jakby cofnął się o tych kilka lat do tyłu.
     Rano obudził się z uczuciem dziwnego niepokoju jednak, kiedy zobaczył obok siebie Paulę uczucie zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki. Obudził ją delikatnym pocałunkiem. Wykąpali się i wybrali na śniadanie. Później był spacer uliczkami miasta przerwany przez telefon z pracy, nudne spotkanie biznesowe i obiad w najlepszej restauracji w mieście oraz powrót do domu, do domu jego i Emmy. Kiedy Richard wsadził klucz w drzwi bardzo się zdziwił, że są otwarte, ale pomyślał, że może ich po prostu nie zamknął. Gdzie on miał głowę? Paula trajkotała o najnowszej kolekcji Chanel, jednak urwała w pół słowa widząc siedzącą na sofie kobietę.
     -, Kto to jest? – spytała Paula.
     – No jesteś nareszcie Casanovo. – stwierdziła Emma z nieukrywanym sarkazmem w głosie.
     – Spokojnie drogie panie…
     – Jak mam być spokojna!!!??? Zawiozłeś Briana do mojej matki i jeszcze okłamałeś ją bezczelnie, że jedziesz do mnie!!!!
     – Kochanie? Co ta kobieta mówi?
     – Kochanie?!!!! Nie no to już jest szczyt wszystkiego!!!
     – Uspokójcie się…
Emma myślała, że zaraz mu czymś przywali. Może tym wazonem, który miała pod ręką? A ta lafirynda? Kto to do cholery jest? Panienka z burdelu? No dobrze może ich życie seksualne nie układało się jak trzeba po tym jak urodziła dziecko, ale kurwa mać (!!!) byli małżeństwem!!!
     - Kim jest ta kobieta? – spytała Paula patrząc Richardowi w oczy.
     – …
     – Jestem jego żoną!!! I mamy razem syna!!!
     - Że co? Ty draniu!!! – tym razem to Paula nie wytrzymała.
     – Ano to!!! – wydarła się Emma. – A teraz wynocha z mojego mieszkania!!!
     – Twojego… – Paula się zdziwiła. – Kłamca, jakich wielu… – dodała i wyszła.
     – Pozwól mi wyjaśnić…
     – Nie Richard!!! Nie ma, co wyjaśniać!!! Wynoś się!!! – weszła do sypialni otworzyła jedną z jego szuflad i zaczęła rzucać w niego ciuchami.
     – Kobieto! Co ty robisz? Opanuj się trochę.
     – Bierz to wszystko i wynoś się!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Próbował ją zatrzymać, ale mu nie wyszło. Nie znał jej od tej strony. Zawsze taka opanowana teraz była pełna furii i agresji. Nienawidziła go. Patrzył jak miota się po pokoju wyrzucając wszystkie jego ciuchy na podłogę. W pewnym momencie wyszła z sypialni i poszła do kuchni, gdzie spod zlewozmywaka wyciągnęła duży worek na śmieci, weszła do łazienki i jednym ruchem wrzuciła wszystkie jego kosmetyki do tego wora. Chciała dodać do tego wszystkie ciuchy z sypialni, ale zagrodził jej drogę.
     – Porozmawiajmy jak dorośli ludzie.
     – Nie mam, o czym z tobą rozmawiać ty kanalio jedna. – powiedziawszy to wręczyła mu worek, który ledwo zdążył złapać w locie.
     Chciał z nią porozmawiać i wyjaśnić. Ale właściwie, co chciał wyjaśniać? Przecież i tak już dawno jej nie kochał i jedyne, dlaczego jeszcze z nią był to dzieci. Jednak mimo wszystko chciał spróbować chociażby właśnie na nie. Pochylił się do przodu, aby położyć worek na podłodze przed drzwiami do łazienki. Emma nie wytrzymała i… Tak, tak kopnęła go ze swojego nowiutkiego glana w ten jego zgrabny tyłek. Kopnięcie było tak silne, że Richard przeleciał przez cały przedpokoik i uderzył głową w szklane drzwi od kuchni, które rozsypały się w drobny mak. Próbował się podnieść i na chwiejnych nogach dojść do sypialni, miał rozwaloną głowę.
     – Wynoś się!!!!! – wykrzyczała otwierając drzwi na korytarz. – A to zabieraj ze sobą. – wysyczała wyrzucając na schody worek z kosmetykami.
     Richard chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wyszedł z mieszkania ledwo trzymając się na nogach, jakby był pijany. Drzwi za nim zamknęły się z wielkim hukiem, a chwilę później poleciały za nim jego ubrania w drugim wielkim śmiecianym worze.
     Emma wyrzuciła na korytarz jego ciuchy, zamknęła drzwi do mieszkania, oparła się o nie i rozpłakała. Tak bardzo go kochała i jednocześnie nienawidziła za to, że ją zdradzał z tą wypacykowana lalką Barbie, a może nie tylko z nią? Może zdradzał ją z każdą panną, jaką napotkał na swojej drodze, a ona była tak pochłonięta pracą i Braniem, że nie była w stanie zauważyć takich rzeczy. Gdyby nie wróciła wcześniej ze Stanów to pewnie nadal nie wiedziałaby, że jej mąż przyprawia jej rogi. O ile można tak powiedzieć o kobiecie.
     Richard nie miał wyjścia. Najpierw powlókł się do firmy i zostawił wszystkie rzeczy w swoim gabinecie, a następnie udał się taksówką do szpitala, gdzie opatrzono mu rany i puszczono „do domu”, którego on już nie miał, zresztą na własne życzenie.

wtorek, 26 maja 2009

Powrót do domu

         Emma wróciła ze Stanów wcześniej niż planowała. Zebranie zarządu, któremu podlegało pismo, w którym pracowała ciągnęło się w nieskończoność. Znudzone, bez życia twarze wpatrywały się pustymi, beznamiętnymi oczami w blat marmurowego stołu. Dwadzieścia jeden osób licząc łącznie z Prezesem i jednocześnie właścicielem firmy. Spece od reklamy, redaktor naczelny, redaktorzy działów, kadrowa, księgowa i osobista sekretarka prezesa, no i oczywiście prezes. Mały, łysy facet w wieku 48 lat, niemający za grosz poczucia humoru i ani krzty dobrego smaku, jeśli chodzi o styl ubierania. Miał na sobie przykrótkie spodnie w kolorze zgniłej zieleni, do tego wściekle żółtą koszulę i srebrny połyskujący garnitur ewidentnie za mały. Emma chyba jako jedyna w tym towarzystwie nie spała przyglądając się ludziom z branży. Redaktor działu mody wysoki, szczupły aż do przesady, nie miał zbyt zadowolonej miny, siedział ze spuszczoną głową bazgrząc na kartce ósemki długopisem. Zwróciła na niego uwagę, bo jako jedyny nie miał w tym gronie obrączki na palcu i był tutaj nowy.
     – Pani Hert proszę nam powiedzieć o sukcesie, jaki pani osiągnęła w mijającym miesiącu? – powiedział prezes na głos czym wyrwał Emmę z zamyślenia.
     – Yyyy… Tak. – Emma wstała. – Jako redaktorka działu porad byłam niezwykle zaskoczona, kiedy okazało się, że rozwiązałam problemy małżeńskie Lori Jane. Jak wiadomo kobieta ta jest właścicielem konkurencyjnej gazety. Jednak dzięki temu, że pomogłam jej w trudnych chwilach Lori Jane zaproponowała naszej gazecie utworzenie spółki. Jeśli na to nie przystaniemy wtedy będzie chciała podpisać ze mną kontrakt na następnych pięć lat.
     – Czy zgodziłaś się na przejście do jej gazety? – spytał prezes marszcząc brwi.
     – Nie tak od razu. Powiedziałam Lori, że musze się nad tym zastanowić. – Odparła Emma patrząc w niesamowicie brązowe oczy szefa, ale to on nie wytrzymał jej wzroku i spuścił głowę.
     - Dobra dziewczynka. – powiedział jakby miała 10 latek.
     – Jestem kobietą nie dzieckiem.
     – Emma… zamilcz i siadaj już.
Emma usiadła jednak miała niesamowitą ochotę rzucić w tego gbura szklanką z wodą, która stała przed nią, jednak powstrzymała mordercze zapędy. „Nowy chłopak od mody” jak nazwała go już w myślach Emma spojrzał w jej stronę i uśmiechną się nieznacznie, nie chcąc pokazać, że cała ta sytuacja bardzo go rozbawiła. Ten półuśmiech zauważył jednak prezes.
     – Martin, a tobie, co tak wesoło?
     – Nic panie prezesie. – powiedział redaktor mody.
     – Widzę, że jednak cię coś bawi.
     – Po prostu siedzimy tutaj już trzecią godzinę i nic nowego się nie dowiedzieliśmy, a w gazecie czeka na nas robota, która sama się nie zrobi.
     – Robię to niechętnie wobec nowicjuszy, którym ty jesteś, ale rzeczywiście masz rację. Tak też zamykam posiedzenie i wracajcie jak najszybciej do swoich zajęć. – powiedziawszy te słowa pan prezes i właściciel w jednym z hałasem zamknął teczkę pełną papierów i opuścił salę konferencyjną.
     Po jego wyjściu wszyscy też powoli zaczęli się zbierać. To było niesamowite. Mężczyzna, który dopiero, co dostał posadę mówi szefowi, co ma robić, aż niewiarygodne. Mało tego tamten go słucha. Emma zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak się stało. Może, dlatego, że tak naprawdę nikt nigdy nie był w stanie powiedzieć na głos tego, co myśli o tym gburowatym lilipucie? Zresztą nie ważne. Zwane było to, że nudna konferencja dobiegła końca, a Emma mogła wyjść na miasto i nareszcie napić się porządnej kawy, bo ta, którą robili w jej hotelowym bufecie była obrzydliwa. Kiedy wyszła na zewnątrz zauważyła Martina w otoczeniu wianuszka kobiet w tym jej koleżanek z pracy, którym prezentował swój nowy nabytek w postaci srebrnego BMW. Emma nie chciała dołączyć do tego grona więc minęła grupkę i pomachała na taxi, które się nie zatrzymało.
     – Może w czymś pomóc? – usłyszała za sobą męski głos.
     – Nie dziękuję. – odparła nie odwracając głowy.
     – A może jednak?
     – Nie.
     – Na konferencji patrzyła pani na mnie jak na obraz a teraz nie chce pani sobie pomóc.
     Emma odwróciła wzrok ku rozmówcy i z zażenowaniem stwierdziła, że to nikt inny tylko Martin we własnej osobie. <Rany, co ten gówniarz sobie wyobraża, że każda kobieta nie zależnie od wieku leci na ten jego uśmiechnięty pysk?>  Pomyślała.
     – Jedno, co możesz zrobić to trzymać się z daleka ode mnie. – powiedziała Emma i wsiadła do taxówki, która właśnie stanęła przy krawężniku.
     Pierwsze, co zrobiła to pojechała do hotelu i spakowała swoje rzeczy. Następnie poje4chała na lotnisko i wróciła do domu pierwszym lepszym samolotem. Teraz weszła do mieszkania, w którym panowała niesamowita cisza jak na godzinę 22 czasu środkowoeuropejskiego. <Brian pewnie śpi, a Richarda poszedł zapewne do sąsiada obok oglądać mecz> pomyślała. Postawiła torby w przedpokoju i weszła do kuchni… Na kuchennym blacie stały dwa kieliszki, a obok nich opróżniona do połowy butelka czerwonego wina, które przywieźli zaledwie parę miesięcy temu z Włoch. Nie myśląc wiele weszła do sypialni. Łóżko było rozbabrane. Dotknęła po0ścieli, jeszcze ciepła. Na wacianych nogach podążyła do pokoju syna, był pusty. <ty sukinsynu!!!>. Wzięła telefon i zadzwoniła do matki.
     – Mamo, jest Brian u ciebie?
     – Tak kochanie, a dlaczego pytasz? Przecież, Richard poleciał do ciebie do Stanów. Mówił, że chce ci zrobić niespodziankę. Ups… Wygadałam się…
     – Mamo ja jestem już w kraju. Właśnie wróciłam. Richarda nie ma w domu ani nie poleciał do Stanów!!!
     – Uspokój się Emma. Może załatwia jakieś sprawy…
     – Tak piernicząc się z jakąś lafiryndą w moim domu i w moim łóżku!!!!!!!!!!!
     - Przesadzasz kochanie.
     – Mamo na kuchennym blacie stoją dwa kieliszki po winie, łóżko jest rozwalone, pościel ciepła, a na… – Emma zauważyła na progu między przedpokojem a łazienką czarne, koronkowe stringi. – …a na podłodze leżą stringi i to na pewno nie moje bo ja kurwa nie chodzę w sznurkach!!!!!!!!!!!!
     – …. – w słuchawce zaległa cisza, po czym odezwał się mocny głos ojca Emmy. – Córciu przyjedź do nas. Uspokoisz się i pomyślimy, co z tym fantem zr0bić.
     Emma odetchnęła głęboko – Tato dziękuję, ale nie musze to załatwić na świeżo i tak, żeby Briana przy tym nie było. – po czym się rozłączyła.
     <Ja ci pokażę babiarzu jeden wstrętny!!!> wysyczała w przestrzeń i usiadła na kanapie czekając na swojego niewiernego, jak się okazało męża.