środa, 30 września 2009

Przebudzenie

      Eve powoli i z wysiłkiem otworzyła ciężkie jak ołów powieki.
      - Witaj wśród żywych. – usłyszała jakiś męski głos po swojej prawej stronie.
     Spojrzała w tym kierunku. W półmrokach wieczoru na białym szpitalnym zydlu obok jej łóżka siedział młody chłopak o barkach szerokich niczym Pudzian. Chciała go zapytać o tak wiele rzeczy jednak nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. On jednak jakby czytał w jej myślach. Położył swą dłoń na jej dłoni, aż poczuła niesamowite ciepło rozchodzące się po całym ciele. Po czym zaczął mówić powoli i wyraźnie jakby dopiero uczyła się tej trudnej sztuki.
      - Jesteś w szpitalu i prawie dwa miesiące byłaś nieprzytomna. Może to i lepiej, bo organizm mógł się zregenerować bez pomocy dodatkowych środków farmakologicznych. Miałaś poważne „zderzenie z tirem” i aż cud, że udało ci się przeżyć. Bardzo się jednak cieszę, że wprawdzie powoli, ale jednak wracasz do zdrowia. – po tych słowach uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie i dodał. – teraz odpocznij trochę,.
     Eve posłuchała go natychmiast i zamknęła ciążące jej powieki i niemal natychmiast zasnęła.
     Mężczyzna natomiast wyszedł z pokoju i skierował się na zewnętrzny dziedziniec szpitala. Wieczór był dość chłodny jak na końcówkę sierpnia. Niebo pokrywały gęste chmury, zasłaniając księżyc i gwiazdy, z których co jakiś czas padał drobny deszczyk. Wyciągnął z kieszeni papierosy i ledwo zdążył jednego odpalić, kiedy usłyszał za sobą czyjeś kroki.
     – Rafael…
     – Witam kapitanie.
     – Jak ona się czuje?
     – Obudziła się przed chwilą,, ale tylko na moment. Teraz znowu śpi.
     – Rozmawiał z tobą?
     – Nie. Wydaje mi się, że nie za bardzo była w stanie powiedzieć, co kolwiek.
     – Dobrze, że się obudziła. Ta śpiączka już za bardzo się przedłużała. Jednak nadal nie wiemy ile pamięta i czy w ogóle coś pamięta.
     – Ma pan racje kapitanie. Wolałbym jednak żeby nie pamiętał o tym blond Casanovie…
     – Rafaelu… Powiedz mi jedną rzecz. Lubisz ją?
     – Ja jej nie lubię. Ja ją kocham, ale ona o tym nie wie…
     – To, dlaczego jej tego nie powiesz?
     – Regulamin zabrania tego typu poufałości.
     – Regulamin zabrania tylko poufałości w pracy, ale poza nią możecie być nawet małżeństwem.
     – Tylko, że ja nie potrafiłbym oddzielić pracy od prywatności.
     – Jednak radziłbym ci spróbować.
     – Może kiedyś… – Rafael dopalił papierosa niemal do samego filtra i resztkę wyrzucił do metalowego kosza. Odwrócił się i wszedł do środka zostawiając kapitana samego.
     Wszedł do pokoju Eve i ponownie usiadł na zydlu opierając się plecami o ścianę. Utkwił wzrok w jej dłoni, na której widniał srebrny pierścionek z różowym oczkiem, z którym się nigdy nie rozstawała i zamyślił się głęboko. Z tej zadumy wyrwało go skrzypienie otwieranych powoli drzwi i do pomieszczenia wszedł wysportowany blondyn. Rafael znał tego gościa. To przez niego właśnie Eve leżała tutaj zamiast rozwiązywać kolejną zagadkę i cieszyć się życiem. Rafael wiedział też coś, o czym jeszcze nie wiedziała Eve, że Mat przez pierwsze dwa tygodnie jej pobytu w szpitalu jeszcze się nią interesował jednak później jego wizyty stały się rzadkością, gdyż wrócił do swojej byłej dziewczyny, z którą planował mieć dziecko. Rafael był jednak przekonany, że Mat kręcił z nimi obiema równolegle. Nie mówił nic, bo tak naprawdę nie była to jego sprawa. Mógł tylko kochać ją skrycie i patrzeć jak tamten ją rani.

     Kiedy Eve obudziła się po raz drugi było już dobrze popołudniu o czym mogło świadczyć słońce przebijające się półcieniami przez zasłonięte żaluzje. Tym razem była sama. Nie czuła się już taka senna. Poruszyła się na swoim łóżku, żeby sprawdzić czy ma wszystkie kończyny. Nie było to łatwe zadanie aczkolwiek przekonała się, że nie jest sparaliżowana tylko jej mięśnie się tylko trochę zastały. Czuła, widziała, słyszała. Wzięła ze stolika szklankę wody i upiła z niej łyk. Poczuła słodkawy smak, co oznaczało, że i ten zmysł nie uległ degradacji. Pozostało jeszcze tylko jedno doświadczenie. Odchrząknęła i zaczęła cicho nucić utwór „ Tears of an Angel.”, który śpiewała z Leną i który dawał nadzieję kiedy było jej smutno i źle . Struny głosowe żyły, chociaż dźwięki, które się z nich wydobywały nie były tymi, które pamiętała. No cóż, będzie musiała trochę poćwiczyć. Kiedy skończyła nucić do pomieszczenia wszedł ten sam chłopak, którego widziała wczorajszego wieczoru zaraz po przebudzeniu.
     – Witam naszą śpiącą królewnę.
     – Dzień dobry.
     – Wygląda na to, że jesteś w niezłej formie.
     – do tego to mi jeszcze sporo brakuje. Najważniejsze jest to, że żaden z moich zmysłów nie ucierpiał .
     – Na to wygląda. Pozwolisz, że zadam ci kilka pytań?
     – Pytaj.
     – Jak się nazywasz?
     – To wiesz chyba lepiej ode mnie.
     – … – spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi.
     – Dobra, dobra. Eve Laurini pseudonim Tygrysica. Numer licencji 3087891.
     -, Co jeszcze pamiętasz?
     – Wszystko. Oprócz tej luki, podczas której spałam.

sobota, 26 września 2009

A miało być tak pięknie...

      Dla Jeremiego Fatu miał to być ostatni dzień pracy w policji kryminalnej. Ten pięćdziesięcioletni mężczyzna za trzy godziny miał skończyć swoją ostatnią zmianę. Fatu siedział za mahoniowym biurkiem swojego gabinetu, na którym zwykle walało się mnóstwo różnych papierów, teczek, zdjęć, resztek pokarmu i przyborów do pisania. Teraz na biurku znajdowała się tylko tabliczka z jego imieniem i nazwiskiem, wieczne pióro i telefon. Ten ostatni dzwonił uporczywie już od pięciu minut, aż w końcu zirytowany przyszły emeryt podniósł słuchawkę:
      - Tak słucham?
      - Panie komisarzu dostaliśmy wezwanie do szpitala św. Jadwigi, prawdopodobnie zabito doktora Johna Watters’a w jego własnym gabinecie.
       -, Co? To nie możliwe! Zaraz tam będę! – nie czekając dłużej odłożył słuchawkę.
       Kiedy zbiegał po schodach policyjnego gmachu zastanawiał się jak to możliwe, aby John Watters w godzinach największego szczytu dotarł ze swojego mieszkania na przedmieściach do szpitala św. Jadwigi, który mieścił się niemal po drugiej stronie miasta w ciągu niespełna 15 minut! Tym bardziej, że Fatu rozmawiał z nim nie całe 10 minut temu! Facet musiałby przemieszczać się z prędkością światła, mieć teleportator jak na filmach science fiction albo latać helikopterem. Żadna z tych rzeczy jednak nie pasowała do młodego doktora.
Powiększający się korek sprawił, że Fatu nie wytrzymał i włączył syrenę, aby utorować sobie jezdnię. Droga od komendy do szpitala jadąc na sygnale, a był to odcinek zaledwie kilkunastu przecznic zajął komisarzowi czas równy 12 minut, co jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że John Watters musiałby mieć odrzutowiec, a nie zdezelowanego Forda Eskorta, jakim tamten zazwyczaj jeździł.
Fatu zatrzymał się z piskiem opon przed głównymi drzwiami szpitala i czym prędzej wyskoczył z samochodu omal nie potrącając przy tym starszej pani o kulach, która akurat szła po chodniku. Kiedy wpadł do holu recepcjonistka zatrzymała go w pół  kroku:
     – Przepraszam. Pan, do kogo? – wysoka blondynka była najwyraźniej zdenerwowana jak diabli, ponieważ jej głos wyrażał niemal pretensję. Fatu podejrzewał, że najchętniej wydłubałaby mu oczy tymi swoimi wymalowanymi krwistoczerwonym lakierem długimi paznokciami.
     – Komisarz, Jeremy Fatu, policja kryminalna. – uśmiechnął się nieznacznie podając kobiecie legitymację.
     – Chwała Bogu. – powiedziała blondynka wypuszczając wstrzymywane powietrze z płuc. – Zaprowadzę pana do gabinetu doktora.
     – Dziękuję, nie trzeba, sam trafię.
     – Jak pan chce. – odparła wydymając lekko równie czerwone jak paznokcie usta.
     Nie czekając na dalszy ciąg tej dziwnej farsy Fatu ruszył korytarzem w stronę gabinetu z mosiężną tabliczką, na której widniał napis „dr. John Watters”. Zauważył jednak pewną różnicę pomiędzy tymi drzwiami, a wszystkimi innymi, które mijał do tej pory. Na tych jednych nie było kartki, na której zwykle znajdują się godziny przyjmowania pacjentów przez danego lekarza, a drzwi były lekko uchylone. Komisarz pchnął je lekko, a to, co zobaczył było chyba najgorszą rzeczą w jego długoletniej karierze policyjnej, w której zaczynał jako popularny „krawężnik” i piął się po szczeblach aż został mianowany komisarzem policji kryminalnej. Na krześle na wprost drzwi siedział mężczyzna w ogóle nie podobny do Johna Watters. Przede wszystkim denat był ewidentnie starszy i wyglądał raczej jak jakiś robotnik niż lekarz. Fatu wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i wybrał numer.
     – Mary. Przyślij ekipę techniczną do szpitala św. Jadwigi. Natychmiast. – po tych słowach rozłączył się i wycofał do holu nie chcąc zatrzeć śladów, jednak nie poszedł daleko. Wiedział, bowiem, że może znaleźć się ktoś ciekawski i wejdzie do pokoju zanim przyjedzie ekipa techniczna, dlatego postanowił poczekać na nich przed wejściem.

                                     ~~~
    Tymczasem w gabinecie pielęgniarek Emma powoli budziła się z omdlenia. Szok, jaki przeżyła był tak wielki, że przez moment nie była w stanie przypomnieć sobie gdzie jest i co tutaj robi. Kiedy jednak dotarła do niej brutalna rzeczywistość i przypomniała sobie te niesamowicie wytrzeszczone oczy mężczyzny, które patrzyły wprost na nią o mało nie zemdlała po raz drugi.
      - Wszystko w porządku? – spytała siedząca obok na krześle pielęgniarka.
      - Chyba… Chyba tak…
      – Proszę jeszcze nie wstawać, proszę leżeć.
      - Niedobrze mi. – powiedziała Emma.
Pielęgniarka natychmiast podała jej białą jak kość słoniowa miskę, do której oddała niemal całą zawartość żołądka. Trochę jej ulżyło, jednak świat wokół zaczął wirować jak na karuzeli, a po chwili znowu odpłynęła w lepką ciemność.

                                     ~~~
DWIE GODZINY PÓŹNIEJ.
      – Komisarzu… Odkryliśmy, że ten mężczyzna zginął jakieś cztery dni temu. Prawdopodobnie się powiesił albo raczej ktoś mu pomógł się powiesić, o czym świadczyć może fakt, że w jego oczach widać przerażenie jakby zobaczył ducha pomieszane z błaganiem o litość. – powiedziała wysoka brunetka o imieniu Jakie, która podobnie jak Fatu była kiedyś tzw.: „krawężnikiem” i tak jak on miała ambicje, aby zostać szefem ekipy technicznej działu kryminalnego miejskiej policji.
      – Czy wiecie może już, kim jest ten facet?
      – Tego niestety nie wiemy, ale nasi ludzie pracują nad tym w naszym laboratorium… – brunetka chciała powiedzieć coś jeszcze jednak do gabinetu jak burza wpadł pan prokurator Edward Kapiszon.
      – Dzień dobry panie komisarzu. – powiedział.
      - Wcale nie dobry. – odparł Fatu.
      – No tak przykra sprawa. Wygląda na to, że nie jest panu dane przejść jeszcze na emeryturę.
     – To akurat mnie najmniej martwi.
     - A co pana martwi bardziej?
     – To, że nie mogę dodzwonić się do doktora Johna Watters’a.
     – To chyba zrozumiałe skoro mamy go tutaj. – prokurator wskazał na denata za biurkiem.
     - To nie jest John Watters. – powiedział spokojnie Fatu.
     – Jak to nie? – zdziwił się prokurator.
     – A no nie. Widzi pan panie prokuratorze, znam osobiście doktora Johna Watters’a i z całą pewnością mogę stwierdzić, że ten człowiek nim nie jest.
     - Nie możliwe!!!
     - A jednak. – Fatu zaśmiał się sarkastycznie. – Edwardzie, bo w życiu tak jest, że nie zawsze to, co widzimy jest takie, jakim nam się wydaje, że jest.
     – Panie komisarzu telefon do pana w rejestracji. – przerwała im ta sama blondynka, która wcześniej zaczepiła Fatu kiedy ten wszedł do szpitala.
     – Już idę. – odparł i dodał patrząc na prokuratora. – Niech pan sobie przemyśli to, co powiedziałem.

                                       ~~~
W RECEPCJI.
     – Słucham? – powiedział Fatu do słuchawki.
     – Witaj Jerry.
     – John?! Gdzie ty jesteś?!
     – Miałem stłuczkę na Placu Powodzi.
     – Za ile będziesz w szpitalu?
     – Nie wiem, podobno to jeszcze potrwa, bo się okazało, że ktoś przeciął mi przewody hamulcowe. Dobrze tylko, że szybko nie jechałem.
     – Kurwa mać!!!
     – Coś nie tak?
     - Dokładnie! Słuchaj w twoim gabinecie, za twoim biurkiem siedzi facet, który nie żyje od czterech dni, a tobie ktoś przeciął przewody hamulcowe!!!
     - I nie zapominaj o tej dziewczynie, o której ci mówiłem, że zaginęła.
     - Właśnie jeszcze ta dziewczyna…, Chociaż nie wiadomo czy to ma ze sobą coś wspólnego…
     – Komisarzu!!! – z holu wyłoniła się Jackie trzymająca w dłoni ubranej w chirurgiczna rękawiczkę jakiś kawałek papieru.
     - Zaczekaj John. – powiedział do słuchawki po czym zwrócił się do Jackie. – Tak, słucham ciebie.
     - Komisarzu, znaleźliśmy kartkę pod biurkiem. – brunetka podała Jeremiemu dwie chirurgiczne rękawiczki, które ten natychmiast założył i wziął od niej skrawek papieru. Jego treść była jednoznaczna.


           „ Nie waż się jej szukać, bo zginiesz tak samo jak ten koleś i nigdy jej już nie zobaczysz. Mam nadzieje, że obrzydziliśmy ci obiad. :) „

     – John? Jesteś tam?
     – Tak Jerry. Co się stało?
     – Te sprawy są powiązane. Czy próbowałeś szukać tej dziewczyny na własną rękę?
     – Nie. Tylko tyle, że powiedziałem o tym tobie.
     - Kurna!!! Oni widzą, co my robimy, a raczej, co ty robisz.
     - Oni???!!!
     – Tak oni… Pogadamy później jak dotrzesz wreszcie do szpitala…

czwartek, 3 września 2009

Pierwsza ofiara

     Emma weszła do holu, którego tak bardzo nienawidziła, zarówno w dzieciństwie jak i teraz jako dorosła kobieta. Białe ściany i wyłożone kafelkami podłogi doprowadzały ją do mdłości. Nie ma się zresztą, czemu dziwić, gdyż jako dziecko bywała tutaj bardzo często. Po raz pierwszy na oddział intensywnej terapii trafiła mając 10 lat po tym jak pijany ojczym ją pobił. Miała wtedy złamane trzy żebra, była cała posiniaczona i miała podejrzenie wstrząśnienia mózgu. Później trafiała tutaj niemal, co roku z różnego rodzaju obrażeniami ciała. Właściwie nie tak bardzo nienawidziła samego szpitala jak tego, że nigdy matka nawet tutaj nie zajrzała, bo zapewne nie miała pojęcia, co tak naprawdę się wokół niej działo.
Ojciec Emmy odszedł od nich jeszcze zanim matka ją urodziła. Jedyne, na czym mu zależało to tylko to, aby Jasmine (matka Emmy) nie złożyła pozwu o alimenty, ponieważ był bez pracy a jako syn starego kryminalisty sam mając wyrok w zawieszeniu i wykształcenie zaledwie podstawowe nie był w stanie pracować, bo nikt mu nie chciał tej pracy dać. Poza tym lubił wygodne życie na utrzymaniu kolegi, który z nim mieszkał i go finansował. Matka jednak złożyła papiery o alimenty, które sąd jej przyznał jednak ten wygodniś zniknął i nie zapłacił ani złamanego grosza. Jasmine na początku starała się jak mogła, aby utrzymać córkę jednak, kiedy poznała Henriego wszystko się zmieniło. Emmie od początku nie podobał się nowy wybranek matki jednak ta ostatnia była w niego zapatrzona jak w obrazek. Dopóki Henry pracował w jednej z lepiej prosperujących firm budowlanych wszystko układało się całkiem dobrze. Jednak pewnego dnia ojczym wrócił do domu wcześniej pijany jak bela i zaczął się awanturować. Wtedy zaczęli się kłócić. Henry w pewnym momencie nie wytrzymał i uderzył Jasmine, która upadła na podłogę uderzając głową w kaloryfer i straciła przytomność. Wtedy ojczym zauważył stojącą w drzwiach pokoju Emmę i ruszył w jej stronę. Chciała się cofnąć jednak zahaczyła stopą o próg i padła jak długa na plecy. Wtedy uderzyła głowa o podłogę. Zrobiło jej się ciemno przed oczami jednak nie straciła świadomości. Poczuła jak ten wstrętny typ próbuje się do niej dobrać. Wytężyła wszystkie mięśnie i kopnęła go w czułe miejsce, aż zawył, co jednak rozjuszyło go jeszcze bardziej. Zaczął szarpać Emmą i rzucać po całym pokoju jakby była szmacianą lalką. Kiedy rzucił nią bliżej drzwi znalazła w sobie na tyle siły, aby się podnieść i uciec. Wtedy padła wyczerpana przed rozsuwanymi drzwiami szpitala. To był pierwszy raz, kiedy tam trafiła. Później było już coraz gorzej.
    Jak się okazało Henry stracił wtedy pracę i zaczął pić. Matka zaś razem z nim, co doprowadziło do faktu, że i ona straciła pracę. Emma wytrzymywała wyzwiska i razy do momentu, kiedy nie trafiła do szpitala po raz 7. Miała wtedy 17 lat i postanowiła żyć na własny rachunek. Prosto ze szpitala udała się do Ośrodka Pomocy Rodzinie, gdzie bardzo miła pani dała jej szansę. Trafiła do Domu Dziecka, a po półtorej roku dostała socjalne mieszkanie i pracę jako kasjerka w supermarkecie, kiedy udało jej się odbić od dna poszła na studia gdzie wygrała konkurs na najlepszy reportaż i tak zaczęła się jej kariera redaktorki w jednym z najlepiej poczytnych pism dla kobiet.
Emma doszła do drzwi z plakietką dr John Watters. Zapukała zdecydowanie. Odpowiedziała jej cisza. Zapukała jeszcze raz głośniej. Nadal cisza. Może go nie ma. Przemknęło jej przez głowę, po czym złapała za klamkę i otworzyła drzwi. Widok, jaki ujrzała zmroził jej krew w żyłach. Na fotelu, za biurkiem siedział postawny mężczyzna z oczami wyłupiastymi jak u żaby i wpatrywał się w nią jakby chciał przewiercić ją na wylot. Na jego szyi widniała pręga od sznura. Emma cofnęła się i zamknęła drzwi ciężko dysząc. Aż ją wzięło na wymioty. Jednak powstrzymała to gorzkie uczucie jakby ktoś ją kopnął w żołądek i wyciągnęła telefon komórkowy jednak zanim wybrała numer 999 przypomniała sobie, że jest w szpitalu. Czym prędzej wróciła do recepcji i z twarzą bladą jak kreda podeszła do kontuaru.
    – W czym mogę pomóc? – spytała wysoka blondynka.
    – John Watters… On… On…
    – Proszę pani!!! Dobrze się pani czuje?
To były ostatnie słowa, jakie usłyszała Emma nim osunęła się na wykafelkowaną podłogę poczekalni.