Na Manhattanie nadchodziły Święta Bożego Narodzenia i wszyscy wpadli w szał świątecznych zakupów.
Również Sam Morgan zastanawiał się nad prezentami dla bliskich. Ale co podarować kobiecie, która już wszystko ma. Po długich przemyśleniach i kłótniach samego z sobą doszedł do wniosku, że każda kobieta lubi błyskotki. Postanowił więc w drodze do szkoły odwiedzić jubilera. Ubrał się i opuścił apartament w S S. Morgan.
U jubilera:
- Dzień dobry. - powiedziała sprzedawczyni.
- Dzień dobry.
- Szuka pan czegoś konkretnego?
- Nie. Szukam czegoś na święta dla przyjaciółki.
- Proponuję kolię lub bransoletę. Mam tutaj taką śliczną. - powiedziała kobieta wyciągając rubinową bransoletę spod lady.
- Całkiem nie zła. - powiedział Sam przewracając ją w palcach.
- Nie zła? - spytała zaskoczona ekspedientka - Ona jest śliczna.
- Wie pani co? Proszę mi ją zapakować i... - patrząc na kolię z koralami, brylantami i rubinami - ...tą błyskotke też. Ale osobno.
Po chwili przed młodym chłopakiem leżały dwa ładnie zapakowane pudełeczka. Sam wziął do ręki to z bransoletką.
- To prezent dla pani. A tamto zabieram.
- Ojej dziękuję panu bardzo. - uśmiechnęła się dziewczyna, a jej oczy zalśniły niczym płomienie dwóch świeczek.
Po wyjściu od jubilera Sam Morgan skierował koła swojej limuzyny w stronę szkoły, gdzie o tej porze mógł znaleźć Susan Randon.
Tymczasem u Państwa van Sensei było gwarno jak na pchlim targu. Trwały przygotowania do oficjalnych zaręczyn Martina i Sabiny. Zakochani byli tak rozpromienieni, że nawet nie zauważyli obecności niechcianego gościa w postaci Susan Randon. Kiedy wszyscy przybyli i każdy miał już kieliszek szampana w dłoni wstał Martin van Sensei i powiedział:
- Chciałbym oficjalnie o coś zapytać - ukląkł na jedno kolano i patrząc Sabinie prosto w oczy dodał - Czy ty Sabino Woodsend wyjdziesz za mnie?
Zapadła niesamowita cisza i niczym wielki rumor dało sie słyszeć dźwięk odsuwanego krzesła.
- Jak mogłeś? - rozległ się krzyk Susan Randon.
- Su o co tobie chodzi?
- Miałeś być mój i tylko mój!!!!
- Byłem twój, ale się mną tylko bawiłaś, a teraz spotkałem miłość swojego życia i nie mam zamiaru zmieniać zdania dla twoich niesmacznych pobudek.
- To niemożliwe! - wrzasnęła Susan po czym wybiegła z domu van Senseiów.
Po wyjściu Susan Martin ponowił pytanie.
- Czy ty Sabino Woodsend wyjdziesz za takiego faceta jak ja?
- Tak, Martinie van Sensei. Wyjdę za ciebie.
Goście odetchnęli z ulgą. Posypały się gratulacje i życzenia. Wszyscy bawili się do białego rana.
Susan wybiegając z domu miała nadzieję, że Martin pobiegnie za nią, zacznie ją przepraszać i
wszystko wróci do normy. Jednak biegła i biegła, a jego nie było. Kiedy
dotarła do parku wpadła na kogoś, kto mocno przytulił ją do siebie i nie
chciał wypuścić z objęć.
Jak będzie wyglądał ślub Sabiny i Martina? Kto pokochał Su tak bardzo, że nie potrafił patrzeć jak cierpi i postanowił ją pocieszyć? Co stanie się z Amelią i Markiem? Oraz co przyniesie Wigilia i czy zwierzęta naprawdę zaczną mówić ludzkim głosem? O tym już niedługo. XOXO. Nieznana.
Nieznany chłopiec pędził po ulicach Nowego Jorku
najszybciej jak się dało, aby dotrzeć do swego anioła, którego tak
długo ubóstwiał z oddali.
Marek wpadł do Hotelu jak „bomba” i nie zważając na krzyki portiera,
który próbował go zatrzymać pobiegł do windy, wcisnął guzik i już jechał
do apartamentu Amelii. Niemal fruwał ze szczęścia. Kiedy drzwi sie
otworzyły „przepłynął” przez hol i stanął twarzą w twarz z Samem
Morganem.
- Co ty tutaj robisz? – spytał go Sam.
- Przyszedłem po Amelię. – odparł Marek.
- Am nie ma. – powiedział przyszły potentat hotelowy.
- Miała na mnie czekać.
- Ale nie zaczekała. Ah te kobiety. – wtrącił patrząc Markowi w oczy.
- A gdzie poszła? Może zaraz przyjdzie?
- Raczej nie przyjdzie do chłopca z Brooklynu. – odpowiedział sarkastycznie.
- Mam nadzieję, że mówisz tak bo zżera cię zazdrość. – Marek zmrużył oczy.
- Zastanów się dobrze. Co możesz dać dziewczynie, która ma wszystko? – spytał nalewając sobie whisky.
- Nie pij tyle, bo się obudzisz na śmietnisku.
- Bardzo śmieszne. Mam dla ciebie propozycję. – powiedział kładąc rękę na ramieniu Marka.
- Ciekawe jaką. – zmarszczył brwi.
- Jadę do Bostonu na imprezę. Możesz zabrać się ze mną. Będą drinki, dopalacze i kobiety.
- Raczej nie skorzystam.
-
Nie masz wyjścia. Inaczej zaskarżę cię o wtargnięcie do apartamentu
Amelii bez jej wiedzy i powiem, że mnie zaatakowałeś. Więc jak będzie?
- I kto ci w to uwierzy?
- Nie zapominaj kim jestem. – powiedział Sam siadając w fotelu i patrząc na Marka spod byka.
- Dobra, dobra… Chyba nie mam wyjścia.
- Więc idziemy sie zabawić. – powiedział Sam z uśmiechem na twarzy.
Przeszli przez hol, zjechali winda na dół i wsiedli do limuzyny jadącej do Bostonu.
Tymczasem w apartamencie Amelii.
- Janne! – zawołała Amelia schodząc po schodach.
- Tak pani!
- Która godzina?
- Prawie dziewiąta.
- Nie wiesz, czy Marek Woodsend już przyszedł?
- Nie wiem, ale zaraz zadzwonię na portiernię i się dowiem.
- Dobrze Janne. – powiedziała Amelia siadając na fotelu na którym przed chwilą siedział Sam Morgan.
- Pani?
- Tak.
- Portier mówi, że panicz Woodsend wyszedł przed chwilą z hotelu.
- Jak to możliwe?
- Dodam, że nie sam.
- A z kim?
- Z Samem Morganem.
- Szlag!!! – krzyknęła Amalia i pobiegła do windy.
- Panienko!!!! – zawołała za nią Janne.
W tym samym czasie. Brooklyn. Dom Woodsend’ów.
Sabina leżała na łóżku i czytała książkę, kiedy nagle zadzwonił telefon.
- Słucham? – powiedziała do słuchawki.
- Chcesz wejść do naszej elity? – spytał głos w słuchawce.
- Ale kto mówi? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Sabina siadając na łóżku.
- Jeśli tak, to przyjdź na wernisaż. Adres znasz.
- Ale…
- Piii… Piii… Piii…
- Niesamowite. – powiedziała sama do siebie patrząc z niedowierzaniem na telefon.
Zastanowiła się chwilę po czym wstała złapała kurtkę i wyszła z domu.
Co wydarzy się w Bostonie? Co zrobi Amelia? Kto dzwonił do Sabiny i jaki miał w tym cel? O tym już niedługo. XOXO. Nieznana.