niedziela, 2 grudnia 2018

Nowy początek

Wysoka kobieta o kocich oczach usiadła na skałkach. Jak wiele lat temu patrzyła w dal nieobecnym wzrokiem. Jednak mimo tej pozornej nieobecności wyczuwała czyjąś obecność, tak samo jak kiedyś. Mróz był tak wielki, że końcówki jej uszu stały się niemal fioletowe od zimna. - Rafaelu nie musisz się przede mną ukrywać, bo i tak wiem, że tam jesteś. - powiedziała w przestrzeń, nie odrywając wzroku od jakiegoś bardzo interesującego punktu gdzieś w oddali. - Myślałem, że mnie nie słyszysz. - powiedział mężczyzna wychodząc zza drzewa. - Owszem, nie słyszałam, ani nie widziałam, lecz czułam. - odparła nie poruszył szybko głową ani o minimetr. - Co tam u Leny? - spytała. - Właściwie to nie wiem. Po twoim wyjeździe do Włoch rozstaliśmy się. - odparł siadając obok. Kobieta spojrzała na niego. Wyglądał dokładnie tak jak go pamiętała. Jedyne co się w nim zmieniło to oczy. Zawsze wesołe teraz były jakby za mgłą. Głęboką i nieprzeniknioną mgłą. - Nie zmieniłeś się. - powiedziała szybko chcąc zagłuszyć myśli. - Ty właściwie też nie. Nadal wysoka, szczupła i nieprzenikniona. Sorry. Obcięłaś włosy i przefarbowałaś. - Tak. Trochę zmian było mi potrzebne. - powiedziała próbując wstać.    Wtedy złapał ją za rękę, aż drgnęła. - To przeze mnie, czy z zimna? - spytał zmuszając ją do nachylenia się do przodu i spojrzenia mu w oczy. - Po twoim wyjeździe nie umiałem znaleźć sobie miejsca. Rozstałem się z Leną, bo do niej nic nie czułem. Oparła dłonie na jego kolanach i tym razem jego ciało drgnęło. - Ale ja nie mogę być z tobą. - Nigdy nie przestałem cię kochać, mimo, że minęło dziesięć lat. - Ja... - chciała coś powiedzieć, wytłumaczyć, że nie może, że ma nowe życie. Jednak zablokował ją pocałunkiem tak namiętnym jakiego nie czuła nigdy wcześniej w swoim życiu.

środa, 7 października 2015

19. Nieznana

Tego dnia padał drobny śnieg, a Manhattan świecił pustkami. Ferie zimowe już się skończyły i wszyscy wrócili do szkół i pracy. Niby taki sobie zwykły dzień, a jednak jak się miało za chwilę okazać dla niektórych nie taki zwykły.
Amelia siedziała w szkolnej stołówce i sączyła soczek pomarańczowy z kartonu, jednocześnie jedną ręką przerzucając kartki jakiegoś pisma o modzie. Chwilę przed pierwszym dzwonkiem na zajęcia szerokie drzwi wahadłowe otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i do pomieszczenia wszedł chłopak. Miał na sobie czarne mokasyny, czarne jeansy, czarną koszulkę z krwiście czerwonym napisem Iron Maiden i skórzaną czarną kurtkę. Włosy miał ciemne i postawione precyzyjnie na żel. Wszyscy w stołówce zamilkli zerkając co chwila na to nowe dziwo, a cisza stała się tak gęsta, że aż nie szło jej wytrzyma. Amelia zerknęła znad gazety, otaksowała chłopaka z góry na dół i wróciła do lektury bezceremonialnie przeszywając tę nieznośną ciszę szelestem papieru.
- "Nowy" - pomyślała i nie zaprzątała sobie już tym głowy.
Jednak nie długo było jej dane cieszyć się spokojem, gdyż już po sekundzie "Nowy" (jak go nazwała) podszedł do jej stolika.
- Wolne? - zapytał.
Podniosła na niego wzrok.
- A jak ci się zdaje? - spytała z sarkazmem w głosie.
- Że wolne. - odparł uśmiechając się szeroko i ukazując przy tym szereg idealnie równych i białych zębów.
- Siadaj. - powiedziała od niechcenia, zatapiając się lekturze gazety.
- Może? Nie to głupie.
- Dokończ jak już musimy rozmawiać. - powiedziała nie odrywając wzroku z nad gazety.
- Może poszłabyś ze mną na koncert?
- Szybki jesteś. Jaki?
- To tylko koncert, nie randka. - odfuknął jej.
- Jaki?
- Jaki, co?
- Jaki koncert?
- Jakiejś grupy Punk rockowej. Plakat zauważyłem na ścianie przy wejściu.
- Brawo za spostrzegawczość. - zamknęła gazetę i spojrzała prosto w jego niesamowicie zielone oczy i przeszył ją dreszcz - Dobrze. - powiedziała kiedy jej ciało trochę się ogarnęło - Kiedy i o której?
- Koncert jest w sobotę o 20, więc będę po ciebie o 19.
- Ok. Tylko się nie spóźnij, bo tego nie lubię.
- To jesteśmy umówieni. - powiedział i wstał z krzesełka, a w tym momencie zadzwonił dzwonek.
Stołówka opustoszała. Amelia idąc do sali zastanawiała się co to było i jak mogła się na to zgodzić. Co prawda ostatnio trudno jej było dogadać się z Markiem, ale to nie powód, aby iść z obcym chłopakiem na koncert. I w ogóle jak on ma na imię? Usiadła w ławce, a do rzeczywistości przywołał ją głos historyczki czytający listę obecności.

Tymczasem Marek siedział, a właściwie na wpół leżał na swoim łóżku gapiąc się bezmyślnie w ścianę. Próbował wymyślić coś naprawdę oryginalnego na urodziny Amelii, które miały być już za tydzień, a on nadal nie miał pomysłu na prezent. Nagle usłyszał chrzęst zamka i szybkie kroki zbliżające się do jego pokoju. Zerwał się z łóżka i złapał stojącą pod ścianą pałkę do baseballu Zamachnął się i kiedy drzwi do jego pokoju się otworzyły już miał zadać cios, kiedy usłyszał krzyk.
- Aaaaaaaaaa... Czyś ty oszalał!!!
- Sabina?! Co ty tutaj robisz? - odparł odkładając kij pod ścianę.
- Przyszłam po moją MP4, a co myślałeś?
- Przecież możesz mieć takich MP4 na pęczki.
- Wiem, ale tą dostałam od taty na 18 urodziny. Taki sentyment. A ty co robisz w domu?
- Siedzę i myślę. - odparł rzucając się na łóżko.
- Nad czym tak intensywnie myślisz, że nawet nie poszedłeś do szkoły?
- Przecież jeszcze godzina.
- Jak jest już 20 po ósmej.
- O kurwa!! - zerwał się i w biegu łapiąc plecak i kurtkę wypadł z mieszkania.

Co wymyśli Marek na urodziny Amelii? Czy "randka" z "Nowym" kolegą wypali? Jak Marek zareaguje na wieść o "Nowym"? O tym już wkrótce. XOXO Nieznana.

środa, 5 czerwca 2013

18. Nieznana

Sylwester. Huczny czas, fajerwerki, szampan i zabawa. W hotelu S. S. Morgan pojawiło się wiele osobistości. Pokaz mody Helen Randon przyciągnął tłumy gwizd i całą śmietankę towarzyską Nowego Jorku. Wszystko było zapięte na ostatni guzik, jednak nie każdy cieszył się z powodzenia innych i rozpoczął niebezpieczną grę.

Kim jestem ja? Tej tajemnicy nie zdradzę. XOXO. Nieznana.

Do godziny zero pozostało ledwie 15 minut. Modelki były zwarte i gotowe. Wtem jedna z nich zemdlała, druga zrobiła się zielona jak sałata, a trzecia złapała się za brzuch. Po 5 minutach z dwudziestu trzech modelek zostały ledwie trzy.
- To katastrofa! - wrzeszczała Helen Randon, której twarz przybrała kolor purpury - Co tu sie do cholery dzieje!
- Pani...
- Zamknij się! Mój pokaz został zrujnowany! I jak ja teraz powiem to ludziom?
Pani Randon spojrzała w lustro.
- Weź się w garść. - powiedziała sama do siebie.
Wyrywając mikrofon z ręki jakiegoś zdezorientowanego stażysty wyszła na zbudowaną specjalnie na Sylwestra scenę. Wybiła godzina zero. Zabiły dzwony, a w powietrze wystrzeliły fajerwerki. Nikt jednak nie zauważył kobiety samotnie stojącej na scenie. Nikt oprócz Sabiny.
- Coś jest nie tak. - powiedziała młoda Sensei'ówna szturchając Chelsea.
- Idź sprawdź co się dzieje. Ja zaraz do ciebie dojdę. - odparła blondynka.
Sabina wyszła z szeregu vipów i weszła na zaplecze. Widząc pustą salkę za sceną była niezwykle zdziwiona. Rozejrzała się po małym ale gustownym pomieszczeniu. Zauważyła na jednym z foteli obitych białą skóra siedzącą kobietę, której ramiona co rusz podskakiwały. Podeszła bliżej. Kobieta wyczuła jej obecność i odwróciła twarz. To była twarz Helen Randon. Płaczącej Helen Randon.
- Co się tutaj stało? - spytała delikatnie Sabina.
- Wszy... wszystko skończone. - wychlipała projektantka mody.
- Ale jakim cudem?
- Wszystkie moje (hlip!) modelki się pochorowały (hlip!).
- Ja mogę być pani modelką. - powiedziała bez namysłu dziewczyna.
- Jedna nie zaprezentujesz całej kolekcjiiiiiiiiiiiiiiiiiii.
- Ja jedna nie, ale takich jak ja jest tutaj mnóstwo. - odparła brunetka.
W tej chwili wpadła do pomieszczenia Chelsea.
- O żesz ty!
- Słuchaj - powiedziała Sabina do0 przyjaciółki - modelki sie pochorowały, ale mam plan. Leć i zawołaj mi Amelię, a później zbierz kilka dziewczyn.
- Ale po co?
- Vipy będą prezentować modę dla vipów.
- Genialny pomysł! - krzyknęła Chelsea i już zniknęła za drzwiami.
- Proszę doprowadzić się do porządku. - uśmiechnęła się dziewczyna.

Tymczasem tajemnicza młoda para ludzi obserwowała wszystko z loży znajdującej się pięć metrów nad głowami rozbawionej tłuszczy.
- Wszystko idzie zgodnie z planem. Jest już Nowy Rok. Mama jest szczęśliwa, a ja mam asa w rękawie.
- Piękna nie nudzą cie już te gierki?
- Nie Bestio, nie nudzą. Sabina musi zapłacić za kradzież chłopaka.
- Nie przesadzaj. A ja nie mógłbym być twoim chłopakiem?
- Nie wiem. Nigdy nie myślałam o tobie w ten sposób.
Bestia spojrzała na Piękną i przybliżyła się do niej. Wargi Bestii zetknęły sie w delikatnym pocałunku z wargami Pięknej, a po tej ostatniej przebiegł dreszcz emocji. Wtem usłyszeli stukot szpilek i krzyk Chelsea.
- Su! Su! Przestań się migdalić z tym niedorozwojem i chodź nam pomóc! Twoja matka jest w rozsypce!
Susan odkleiła się od Sama i pobiegła na dół rzucając księciu Ciemności przepraszające spojrzenie.
- Co sie stało?
- Nie ma czasu. Modelki się pochorowały. Twoja matka płacze. Sabina wymyśliła plan ocalenia pokazu. - wydusiła blondynka ciągnąc Su za rękę.
- Wolniej! Jak to? Sabina ratuje pokaz? - Su wyszarpnęła rękę z uścisku Chelsea.
- Tak. Chce aby celebrytki wyszły na wybieg i pokazały kreacje Helen Randon.
W tym momencie dziewczyny wpadły na przystojnego, wysokiego blondyna.
- Przepraszamy! - rzuciła Chelsea i dalej pognała przed siebie.
Chłopak nie zdążył nawet się odezwać, ale już wiedział, że nie odpuści. Ta blondynka o niebieskich oczach była stworzona dla niego.
Dziewczyny wpadły na zaplecze gdzie tłumnie zjawiły się wszystkie młode gwiazdki Manhattanu.
- Jezu. - wyszeptała Su, do której podeszła Sabina.
- Wiem, że mnie nienawidzisz za to, że zabrałam ci faceta, ale chociaż ten jeden raz mogłabyś zakopać topór wojenny. Chodzi o pokaz twojej matki, a ty jako jej córka powinnaś być głównym daniem, a nie tylko przystawką.
- Ona ma rację. - wtrąciła Chelsea.
- Dobrze, ale ten jeden raz.
- To leć się przebrać. - powiedziała Sabina - Panie ruchy, ruchy!!!
Po 15 minutach wszystko było gotowe, a na twarzy Helen znów zawitał uśmiech.
- Zaczynamy. - powiedziała Sabina do pani Randon i wręczyła jej mikrofon.
Helen ruszyła w stronę sceny, ale w pewnej chwili stanęła, odwróciła się i powiedziała:
- Rzadko to mówię, ale dziękuję. - uśmiechnęła się i poszła anonsować swoje nowe modelki.

Nowy Jork jest pełen niespodzianek, ale największą niespodzianką są dla nas obcy ludzie. Oby reszta roku mimo wielu niepowodzeń w rezultacie okazała się szczęśliwym zrządzeniem losu. A niedokończone rozmowy znalazły swój finał. XOXO. Nieznana.

czwartek, 18 kwietnia 2013

17. Nieznana

Nadchodzi czas Sylwestra. Czas nowych obietnic, planów i rozterek. Tak też ja obiecuję wam, że nadal będę śledzić wszystkie plotki o młodej elicie Manhattanu. Obiecuję też, że nigdy was nie zawiodę.

Wiem, że mnie uwielbiacie. Kim jestem ja? Tego nigdy wam nie zdradzę. XOXO. Nieznana.

W pracowni Helen Randon wrzało jak w ulu. Każdy się spieszył, a sama właścicielka chodziła nabzdyczona jak pszczoła. Królowa pokazów mody była dzisiaj wyjątkowo nie w humorze.
- To jest latte macchiato? - spytała swoją asystentkę, kiedy ta podała jej z samego rana kubek z gorącym napojem - Ty w ogóle wiesz co to znaczy dobra kawa! - wrzasnęła i to wcale nie było pytanie.
Chwilę później wydzierała się na modelki, które miały wystąpić dokładnie w sylwestra, przed samą północą.
- Jak ty wyglądasz! - krzyczała na wysoką, przeraźliwie chudą brunetkę w zielonej sukni - Nadajesz się tylko do bajki o Kopciuszku, a nie na wybieg! Jenny!
- Tak proszę pani? - spytała ledwo dosłyszalnie niska, przygarbiona asystentka.
- Wytłumacz mi, co to jest? - spytała Helen pokazując na rozdartą sukienkę jednej z modelek.
- To, mały wypadek przy pracy. - powiedziała dziewczyna i dodała - Zaraz to zeszyję.
- Po pierwsze moja droga u mnie nie ma wypadków przy pracy i masz to zeszyć teraz!
- Tak proszę pani. - powiedziała dziewczyna i odeszła zabierając ze sobą modelkę od zielonej sukienki.
- Czy ja wszystko muszę robić sama? - spytała Helen samą siebie, a odpowiedziało jej tylko echo.

Tymczasem na Brooklynie.
- A ty gdzie się wybierasz? - spytał Arthur patrząc na syna, który właśnie ubierał wściekle pstrokaty szalik na szyję. Nawiasem mówiąc gwiazdkowy prezent od ojca.
- Umówiłem się z Amelią. - odparł chłopak zakładając kurtkę.
- Weź ze sobą śmieci.
- Odkąd Sabina wyniosła się do posiadłości Sensei'ów, to coś za dużo obowiązków na mnie spoczywa.
- Nie przesadzaj. Wyrzucenie śmieci, to chyba nie jest taka znowu ciężka praca?
- W sumie to nie, ale ty nie robisz nic odkąd zagraliście ostatni koncert w tym roku.
- Nic? - zdziwił się jego ojciec - Przecież wydałem za mąż twoją siostrę, mimo iż nie do końca jestem pewien czy będzie szczęśliwa. I...
- Dobra, dobra. Lecę, bo się spóźnię na spotkanie. Pa. - powiedział Marek zamykając za sobą drzwi.
Arthur spojrzał na śmietnik, z którego resztki z jedzenia niemal wylewały się na podłogę.
- A śmieci zostały... - powiedział w pustą przestrzeń

Susan Randon otworzyła szufladę i spod sterty papierów wyciągnęła ten dziwny list. Nie mogła przeżyć faktu, że jej ojciec jest kryminalistą. Przeczytała list po raz kolejny odkąd wpadł w jej ręce. Potrząsnęła głową i nawet nie wsadzając do koperty wrzuciła z powrotem do szuflady.
- Panienko Susan! - zawołała Sheri, wieloletnia służąca Randonów - Panienko... - przerwała widząc smutną i złą podopieczną.
- Czego? - warknęła Su.
- Pan Erick Boldwin do panienki. - odparła z troską w głosie.
- Wprowadź do salonu. Już schodzę.
Kiedy służąca odeszła Su spojrzała na stojące na biurku zdjęcie ojca. Złapała je i wrzuciła do śmieci, po czym zeszła na dół do przybyłego gościa.

Uważaj Su, bo każdy twój krok sprowadza cię w dół.

Sabina siedziała w salonie państwa Sensei'ów i przeglądała pisma o modzie. Ubrana była w długi, szary i powyciągany sweter. Stare, przetarte getry w bliżej nieokreślonym kolorze i grube, kiedyś różowe skarpetki, które jeszcze za życia zrobiła jej babcia.
- Co robisz? - spytał Martin.
- Oglądam.
- A nie powinnaś być teraz z Chelsea?
- Nie. Nasza firma dobrze prosperuje, a ja już wykonałam zamknięcie na ten rok.
- Czyli teraz tylko odpoczynek?
- Tak dokładnie. Teraz tylko się będę byczyć.
- Ok. To nie przeszkadzam. Idę do Sama.
- Znowu? Przecież byłeś u niego wczoraj.
- Tak, ale chłopak ma ciężko w życiu. Jego ojciec chyba zdradza jego matkę, a Susan nie odzywa się do niego od jakiegoś czasu.
- Niech pogada z Amelią. Ona napewno więcej wie o planach Su niż my wszyscy razem wzięci.
- Masz rację. Powiem mu to. - odparł i wyszedł z salonu.
Po chwili dało się słyszeć cichy trzask zamykanych drzwi domu. Sabina została sama i to dosłownie, bo w całym domu nie było nikogo. Poczuła się taka samotna. Zapragnęła znowu wrócić do tego gwaru na Brooklynie, gdzie wiecznie kręcili się koledzy ojca z kapeli. No albo w ostateczności Marek snuł się jak cień recytując coraz to nowe fragmenty Szekspira. To było życie. Sabina odpłynęła w świat wspomnień zapominając o Bożym świecie.

Jak będzie wyglądał Sylwestrowy pokaz mody Helen Randon? Czy Marek i Amelia będą mogli zaliczyć swoją randkę do udanych? Czy Su wpadnie do dołka, który pod sobą kopie? I co wyniknie z częstych spotkań Martina z Samem? A także czy Sabina przezwycięży małżeńską samotność? O tym już wkrótce. Nieznana.

wtorek, 2 kwietnia 2013

16. Nieznana

Święta, święta i po świętach. Na Grand Central na nowo pojawiły się znajome twarze. Chociaż niektóre wyglądały nieco inaczej niż zwykle. A pewne twarze pojawiły się po raz pierwszy. Jedną z nich był wysoki, przystojny blondyn, który opuścił dworzec w towarzystwie Susan Randon. Było to dodatkowo dziwne, gdyż zarówno Su, jak i rzeczony blondyn byli w wyśmienitych humorach. Po opuszczeniu GC udali się do pobliskiej kawiarni, gdzie spędzili pół dnia na śmichach i hihach. A później nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki chłopak zniknął.

Kim jestem ja? Tej tajemnicy nie zdradzę. Uwielbiacie mnie. XOXO. Nieznana.

Tymczasem książę ciemności wychylał już piątą szklaneczkę burbona, a jeszcze nie było południa. W pewnej chwili do apartamentu wszedł Stanley Morgan w towarzystwie dwóch, pięknych azjatek.
- Nie pij tyle, bo nie wytrzymasz do wieczora. - powiedział wyciągając z ręki Sama szklankę i dopijając jej zawartość.
- Co ciebie to obchodzi?
- Dużo. Masz dzisiaj spotkanie z inwestorami, tak jak tego chciałeś. - odparł patrząc na syna ze zmrużonymi oczyma.
- Zapomniałem.
- To idź spać, żebyś o trzeciej był trzeźwy.
- Sam mam iść spać? - spytał i dodał ironicznym tonem - Tatusiu?
- Nie bądź nie mądry. Te panie - tu wskazał na dwie przybyłe z nim dziewczyny - są moim prezentem dla ciebie.
- Jakiś ty hojny. - zadrwił Sam.
- Na pewno będziesz zadowolony. - uśmiechnął się pod nosem Stanley.
Sam wstał z fotele, objął dziewczyny w talii i poszedł z nimi do swojego pokoju.

Helen Randon siedziała w swojej pracowni, kiedy przyszedł goniec z listem.
- Dzień dobry. - powiedział.
- Dzień dobry. - odparła nawet na niego nie patrząc.
- Mam listy do pani i pani rodziny. Zostawić tutaj, czy zanieść do domu?
- Zanieść do domu.
- Dobrze.
Helen dalej nie patrząc na posłańca w myślach komponowała nowe kreacje na kolejny pokaz w Sylwestra.

Posłaniec wszedł do apartamentu Randonów i położył pocztę na małym, szklanym, okrągłym stoliku. Po czym wyszedł. Susan zeszła na dół i zauważywszy pocztę przejrzała ją. Jeden z listów bardzo jej się nie spodobał. Był z sądu. Otworzyła go, mimo, iż był zaadresowany do jej ojca. Kiedy przeczytała dwa gęsto zapisane arkusze papieru o mało nie zemdlała. Jej ojciec był oskarżony o zabicie prezesa, konkurującej z jej matką firmy Martinez & Son. Sprawa była dość dziwna i działa się dobre dwa lata temu. Jak widać do tej pory ojcu udawało się jakoś to zatuszować, ale jak to mówią "Oliwa sprawiedliwa, zawsze na wierzch wypływa." Susan zabrała list i wbiegła po schodach na piętro do swego pokoju, gdzie otworzyła pierwszą szufladę biurka i schowała sądowe pismo najgłębiej jak się dało. Zamknęła szufladę z trzaskiem i odetchnęła głęboko, aczkolwiek nie z ulgą. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Poza tym miała inne sprawy na głowie niż ojciec morderca.

Uważaj Su nie tylko ty wiesz, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Teraz chodziło tylko, a raczej aż, o jej reputację i odzyskanie ukochanego Martina. Była umówiona z Erickiem Boldwinem, aby dopracować szczegóły podłego planu zniszczenia Sabiny. Susan ubrała się elegancko i opuściła mury S. S. Morgan. Wsiadła do limuzyny, która zawiozła ją, aż do Palm Beach. Pogoda była bardzo słoneczna, mimo, iż to środek zimy.
- Witaj piękna. - powiedział Erick patrząc na Su spod słonecznych okularów, kiedy otworzyły się drzwi samochodu.
Stał oparty jedną nogą o murek, a drugą trzymając na ziemi. Jego plecy dotykały szyby wystawowej jakiegoś sklepu. Ubrany był w porządne trapery, czarny szal i czarny płaszcz sięgający do kostek. Gdyby nie opalone ciało i rozwichrzone blond włosy mógłby robić za przystojnego. Ba! Nawet bardzo przystojnego wampira.
- Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy rano? - wypaliła Susan bez ogródek, wysiadając z limuzyny.
- Tak. Pamiętam. - pdparł z szelmowskim uśmiechem.
- To do roboty. - rzuciła i wsiadła z powrotem do limuzyny, która ruszyła w powrotną drogę do Nowego Jorku.

Jaką zemstę wymyśliła Susan dla Sabiny? Czy Erick Boldwin wykona powierzone mu zadanie? Czy Helen Randon dowie się, co dwa lata temu zrobił jej mąż? I w końcu, jak się ma sprawa Amelii i Marka? O tym już niedługo. XOXO. Nieznana.


czwartek, 21 marca 2013

15. Nieznana

Kim jestem ja? Tej tajemnicy nie zdradzę. XOXO. Nieznana.

Wigilia. Piękny czas wspomnień, nostalgii, rozmyślań, ciszy i spokoju.Padające płatki śniegu, śmiech dzieci rozpakowujących prezenty i unoszący się wszędzie zapach choinki oraz pieczonych przez babcię ciast i gotowania czerwonego barszczu. Każde święta są dla mnie czymś wyjątkowym. Wtedy odrywam się od spraw dnia codziennego. I laptop zamieniam na srebrne sztućce prababci. Są rozmowy przy stole, żarty i wspólne śpiewanie kolęd. Wszyscy są sobie równi i stają się jednością. Wszelkie spory i zatargi odchodzą w kąt, lecz nie wszędzie jest tak sielsko i nie wszyscy cieszą się ze świąt.

Zdetronizowana królowa S. nie ma powodów do radości. Jej ojciec zdradził metkę z mężczyzną będącym modelem na jednym z pokazów mody. Nie wie też co naprawdę czuje do niej Sam Morgan, a na dokładkę mężczyzna jej życia wychodzi za dziewczynę z Brooklynu. Nic nie szło po jej myśli. Sam od ostatniego spotkania milczał jak zaklęty. Z matką też nie mogła porozmawiać, bo wyjechała z nowym chłopakiem w Alpy szwajcarskie, a reszta znanych jej ludzi wybierała się na wesele Sabiny i Martina.

S. Pozostałaś sama na placu boju.

U Woodsend'ów stało się spiesznie i gwarno. Każdy przygotowywał sie do ślubu Sabiny i Martina. Panna młoda, pod czujnym okiem pani Randon, ubierała uszytą przez nią właśnie na tą okazję sukienkę. Chociaż nie była zbyt zachwycona, że Sabina wychodzi z domu na Brooklynie, ale przemogła się wreszcie, kiedy pozwolono jej ubrać pannę młodą i druhny. Młoda Woodsend'ówna miała na sobie prostą suknię potwierdzającą jej, jak to się mówi na Uper East Side "pospolite pochodzenie". Jako dodatek miała diadem wysadzany diamentami, jako symbol przyszłego statusu społecznego. Martin van Sensei zaś przygotowywał się pod okiem dziadka, który postanowił przerwać spotkanie biznesowe. Specjalnie dla wnuka przyleciał prosto z Warszawy.
- Jesteś pewien, że chcesz się z nią ożenić? - spytał Filip wnuka.
- Tak dziadku jestem pewien.
- Jesteś jeszcze młody. Całe życie przed tobą. Jak się z nią zwiążesz, to juz na zawsze i nigdy tego nie zmienisz. Resztę życia spędzisz tylko przy jednej kobiecie.
- Wszystko wiem dziadku, ale ja ją kocham i chcę spędzić z nią resztę życia.
- Rozumiem.
Filip van Sensei uśmiechnął się pod nosem. Chociaż dziewczyna z Brooklynu nie była jego wymarzoną partią dla wnuka, to jednak to jak na nią patrzył sprawiało, że staremu wydze kilka razy zaplątała się łza w oku. Był szczęśliwy, że Martin się wreszcie ustatkuje.
Kiedy wszyscy goście pojawili się w kościele i do uszu chórku doszła wiadomość, że panna młoda dotarła na miejsce, rozbrzmiał Marsz Mendelsona. Sabina w pięknej sukni z Amelią Shot z tyłu trzymającą welon, a  Chelseą Forks z jednej strony trzymającą kwiaty i ojcem u boku, płynęła przez środek kościoła. Nogi jej drżały, jednak nie było tego widać, a serce biło jak szalone.
- Oddaję cię w dobre ręce. - powiedział Arthur przed ołtarzem.
- Wiem.- uśmiechnęła się blado i przeszła koło narzeczonego.
Po przysiędze wszyscy pojechali limuzynami do rezydencji van Sensei'ów i bawili się do białego rana.

Tym razem obyło się bez skandalów. A jedyna nie zaproszona osoba upiła się tej nocy ze smutku i samotności. Jak będzie wyglądało małżeństwo Sabiny i Martina? Czy Su zrozumie w końcu kogo kocha? Czy ten ktoś odwzajemni jej uczucie? O tym już wkrótce. XOXO. Nieznana.

niedziela, 16 grudnia 2012

14. Nieznana

Na Manhattanie nadchodziły Święta Bożego Narodzenia i wszyscy wpadli w szał świątecznych zakupów.
Również Sam Morgan zastanawiał się nad prezentami dla bliskich. Ale co podarować kobiecie, która już wszystko ma. Po długich przemyśleniach i kłótniach samego z sobą doszedł do wniosku, że każda kobieta lubi błyskotki. Postanowił więc w drodze do szkoły odwiedzić jubilera. Ubrał się i opuścił apartament w S S. Morgan.

U jubilera:
- Dzień dobry. - powiedziała sprzedawczyni.
- Dzień dobry.
- Szuka pan czegoś konkretnego?
- Nie. Szukam czegoś na święta dla przyjaciółki.
- Proponuję kolię lub bransoletę. Mam tutaj taką śliczną. - powiedziała kobieta wyciągając rubinową bransoletę spod lady.
- Całkiem nie zła. - powiedział Sam przewracając ją w palcach.
- Nie zła? - spytała zaskoczona ekspedientka - Ona jest śliczna.
- Wie pani co? Proszę mi ją zapakować i... - patrząc na kolię z koralami, brylantami i rubinami - ...tą błyskotke też. Ale osobno.
Po chwili przed młodym chłopakiem leżały dwa ładnie zapakowane pudełeczka. Sam wziął do ręki to z bransoletką.
- To prezent dla pani. A tamto zabieram.
- Ojej dziękuję panu bardzo. - uśmiechnęła się dziewczyna, a jej oczy zalśniły niczym płomienie dwóch świeczek.
Po wyjściu od jubilera Sam Morgan skierował koła swojej limuzyny w stronę szkoły, gdzie o tej porze mógł znaleźć Susan Randon.

Tymczasem u Państwa van Sensei było gwarno jak na pchlim targu. Trwały przygotowania do oficjalnych zaręczyn Martina i Sabiny. Zakochani byli tak rozpromienieni, że nawet nie zauważyli obecności niechcianego gościa w postaci Susan Randon. Kiedy wszyscy przybyli i każdy miał już kieliszek szampana w dłoni wstał Martin van Sensei i powiedział:
- Chciałbym oficjalnie o coś zapytać - ukląkł na jedno kolano i patrząc Sabinie prosto w oczy dodał - Czy ty Sabino Woodsend wyjdziesz za mnie?
Zapadła niesamowita cisza i niczym wielki rumor dało sie słyszeć dźwięk odsuwanego krzesła.
- Jak mogłeś? - rozległ się krzyk Susan Randon.
- Su o co tobie chodzi?
- Miałeś być mój i tylko mój!!!!
- Byłem twój, ale się mną tylko bawiłaś, a teraz spotkałem miłość swojego życia i nie mam zamiaru zmieniać zdania dla twoich niesmacznych pobudek.
- To niemożliwe! - wrzasnęła Susan po czym wybiegła z domu van Senseiów.
Po wyjściu Susan Martin ponowił pytanie.
- Czy ty Sabino Woodsend wyjdziesz za takiego faceta jak ja?
- Tak, Martinie van Sensei. Wyjdę za ciebie.
Goście odetchnęli z ulgą. Posypały się gratulacje i życzenia. Wszyscy bawili się do białego rana.

Susan wybiegając z domu miała nadzieję, że Martin pobiegnie za nią, zacznie ją przepraszać i wszystko wróci do normy. Jednak biegła i biegła, a jego nie było. Kiedy dotarła do parku wpadła na kogoś, kto mocno przytulił ją do siebie i nie chciał wypuścić z objęć.

Jak będzie wyglądał ślub Sabiny i Martina? Kto pokochał Su tak bardzo, że nie potrafił patrzeć jak cierpi i postanowił ją pocieszyć? Co stanie się z Amelią i Markiem? Oraz co przyniesie Wigilia i czy zwierzęta naprawdę zaczną mówić ludzkim głosem? O tym już  niedługo. XOXO. Nieznana.