poniedziałek, 19 lipca 2010

Z pamietnika Leny

7 czerwca
     Minęły dwa miesiące od pamiętnej imprezy u Steve’a i Aleksis. Co ciekawe, nie udało mi się ustalić, kim był mężczyzna z tarasu. Niestety ślad po nim zaginął. Kiedy dwa miesiące temu stałam na tarasie willi sąsiadów to poczułam dotyk meski ust. Pieściły one moją szyję i kark. Jednak nie trwało to długo, ponieważ na taras wtoczyła się Aleksis, a nieznajomy tak samo szybko zniknął jak się pojawił. Kiedy odwróciłam głowę, aby zobaczyć czemu zadzięczam popsucie tak miłego wieczoru, jego już nie było, a ja stałam twarzą w twarz z „pokemonem”. Jej blond włosy wygladały tragicznie w świetle bijącym z wnętrza domu.
- Czego tu przylazłaś? – spytała z wyraźnym wstrętem w głosie.
- A co? Boisz się, że zabiorę ci faceta? – odparłam śmiejąc się w duchu z jej „wspaniałej fryzury”.
- Jesteś wredna.
- W końcu znajomość z Eve do czegoś zobowiązje. Ha ha ha!!!
     Nie wiedzieć dlaczego w takiej sytuacji przypomniała mi się nasza szalona Eve. Może datego, że miała ona bliskie zetknięcie z dziewczyną Tommy’ego w Calipso i padło to samo pytanie. Pamiętam, że wtedy zrobiło się gorąco po tym jak moja przyjaciółka odpowiedziała, że też ma prawo przychodzić do Calipso i nikt jej tego nie zabroni, nawet taka miotła jak Stella. Ale tutaj nie byłam w miejscu publicznym, tylko w domu tej pożal się Boże gospodyni.
     Aleksis zrobiła się czerwona ja burak.
- Masz coś do mojego Steve’a? – bardziej wykrzyczała niż spytała.
- Ja nieeeeeeeee… Tylko całkiem niezły z niego towar. – powiedziałam czując jak alkohol szumi mi w głowie.
     Z regóły nie byłam zbyt wojownicza. To raczej Emma i Eve wiodły w tym prym. Ale chyba doświadczenia życiowe wyostrzyły mój nieco stemperowany język.
- Ty wredna su…
- Co tu się dzieje???
     Po tych słowach jak na komendę obie odwróciłyśmy się w kierunku, z którego padły. Na schodkach wiodących z domu na taras stał Steve. Miał taką minę, że zapragnęłam się do niego przytulić.
- Nic. – odparła Aleksis wściekła, że przerwał jej tą małą tyradę.
- Aleks, zostaw Lenę w spokoju. Ona jest moim gościem, więc może lepiej zajmij się swoimi koleżankami, które demolują barek? – powiedział to bardzo spokojnie i bez cienia pretensji w głosie.
- Co robią??? – spytała Aleksis z niemałym przerażeniem w oczach.
- Dewastują twój barek. – powtórzył powoli i wyraźnie.
„Pokemon” czym prędzej przemknął koło niego i popędził barkowi na pomoc.
- Witaj Leno. – powiedział jakby widział mnie po raz pierwszy tego wieczoru. – Przepraszam za Aleks. – dodał podchodząc do mnie.
- Nic się nie stało. Ona najwyraźniej jest…
     Nie zdążyłam dokończyć, gdyż jego niesamowicie gorące usta zamknęły moje słowa w pocałunku. Próbowałam się cofnąć, jednak napotkałam przeszkodę w postaci balustrady. Nie miałam wyjścia i musiałam się poddać. Steve zdecydowanie miał na mnie hrapkę i napewno nie skończyłoby się tylko na pocałunkach. Na całe szczęście zadzwonił telefon.
- Muszę odebrać. – powiedziałam odwracając głowę w drugą stronę.
- Nie odbieraj. Proszę. – wyszeptał mi do ucha.
- Niestety muszę.
     Cofnął się, więc, a ja wyciągnęłam telefon z kopertówki, która do tej pory leżała obok mnie na balustradzie.
- Tak słucham? – to była Amelia. Zakryłam dłonią słuchawkę – Przepraszam, to ważne. – powiedziałam do Steve’a i odeszłam na bok. – Co jest Am?
- Słuchaj jest taka sprawa…
     Amelia rozgadała się o naszym babskim spotkaniu, które planowałyśmy na 17 kwietnia. I chwała jej za to, bo Steve’owi znudziło się czekanie i wszedł do domu. Ja zostałam na zewnątrz wypuszczając z ulgą powietrze. Co prawda podobał mi się, ale nie miałam ochoty iść z nim do łóżka, a właśnie na to się zanosiło. Schardonay owszem kopie w głowę, ale bez przesady. W rezultacie, jak się później dowiedziałam, to Aleksis póściła go tamtej nocy kantem. Trzy dni po imprezie wyprowadziła się z willi i słuch o niej zaginął. A co do samego Steve’a, to jakoś nie mieliśmy okazji na siebie wpaść. Zresztą jeśli nawet to mało mnie to będzie obchodziło. W mojej głowie istnieje tylko zapach i gorące usta „Pana Cień”.

sobota, 10 lipca 2010

Z pamiętnika Eve

1 czerwca
     Dzisiejszy dzień był dla mnie niesamowity. Po raz pierwszy od wypadku miałam objąć pieczę nad sprawą kryminalną. Co prawda byłam rozpoznawalna przez wiele osób, gdyż straciłam status tajnego detektywa. Jednakże w tym wypadku moją prawdziwą tożsamość znali jedynie moi pracodawcy. Dla wszystkich innych moje dane osobiste były nieznane. Otrzymałam przydomek „Błyskawica” i tak też do mnie mówiono. Tego dnia wstałam o 4:45, aby bez pośpiechu wypić poranną kawę. Mój rok akademicki dobiegł końca już tydzień temu, więc mogłam nie martwić się o notatki z wykładów. Niezmiernie cieszyłam się, że znowu mogę robić to, co kocham. Miałam poprowadzić sprawę dość nietypowego morderstwa w dziale, w którym do niedawna pracował nieco podstarzały, a mój serdeczny przyjaciel Jeremy Fatu. Nie zajęłam jego miejsca, gdyż po przejściu Jeremiego na zasłużoną emeryturę stanowisko to objął Gerald Douglas. Młody mężczyzna o ponurym spojrzeniu i manierach wołających o pomstę do nieba. Jednak nie obchodził mnie Douglas, gdyż nie byłam pod jego rozkazami. Do pracy przyjechałam tradycyjnie autobusem, gdyż niewielka pensja jaką dostawałam za obrzydliwie nudną papierkową robotę nie starczała mi na odłożenie czegokolwiek na zakup samochodu. Poza tym lubiłam obserwować ludzi wsiadających i wysiadających na kolejnych przystankach. Kiedy znalazłam się na miejscu weszłam przez oszklone drzwi „Bazy” (tak nazywano to miejsce) do kamiennego holu. Zastanawiałam się właśnie jak rozegrać to pierwsze spotkanie z nową ekipą, która nie będzie zbyt zachwycona, iż tak młoda osoba jak ja, będzie mówiła im co mają robić, kiedy wpadłam na „kupę mięsa”. Określenie to co prawda nie bardzo było trafne, ale właśnie takie słowa przyszły mi na myśl zanim jeszcze spojrzałam na ową „kupę mięsa”. Był to mężczyzna niezwykle umięśniony, w mniej więcej moim wieku, o włosach ciemno blond.
- Przepraszam panią najmocniej. – powiedział schylając się po rozrzucone teczki, segregatory i inne papiery, które jeszcze przed chwilą znajdowały się w jego rękach, a teraz leżały w niełazie na murowanej podłodze.
- To ja pana przepraszam tak się zamyśliłam, że nawet nie zauważyłam, gdzie lezę. – odparłam i wtedy po raz pierwszy spojrzałam mu w twarz.
     Moment kiedy nasze oczy się spotkały i niemal utonęłam w szarości jego spojrzenia został na jedną krótką chwilę jakby zawieszony w próżni. Opanowałam szybko swoje emocje i zaczęłam zbierać papiery.
- Nie musi pani pomagać mi sprzątać tego bałaganu, który jest przecież moją winą. – odezwał się nieznajomy.
- Pan wybaczy, ale muszę dopilnować, aby żadna z tych kartek nie dostała się w niepowołane ręce, gdyż jak widzę są to ważne akta jakiejś sprawy.
- Owszem są to akta sprawy nad którą obecnie pracujemy, a ja muszę dostarczyć niezwłocznie te papiery do działu kryminalnego. Tak więc przepraszam panią najmocniej i do widzenia.
- Do widzenia panu. – odparłam nadal nie patrząc na jego postać i czym prędzej skierowałam swoje kroki do recepcji.
     Za wielkim kontuarem stała wysoka, szczupła, ciemnoskóra dziewczyna z czarnymi włosami do pasa związanymi w koński ogon. Miała na sobie podniszczony i wyraźnie za duży służbowy uniform.
- W czym mogę pomóc?- spytała z uśmiechem.
Dopiero teraz odwróciłam się aby spojrzeć na mężczyznę na którego wpadłam ale po nim nie było nawet śladu. Odetchnęłam z ulgą i zwróciłam się do wyczekującej na odpowiedź dziewczyny.
- Szukam pokoju 257. Jestem tam umówiona na spotkanie. Jednak nie podano mi konkretnych instrukcji jak tam trafić…
- Ach! Pani u nas po raz pierwszy. – zawołała dziewczyna jakbym przyjechała co najmniej do pięciogwiazdkowego hotelu na wakacje. – Na trzecim piętrze po prawej stronie, korytarzem do końca.
- Dziękuję pani. – uśmiechnęłam się do dziewczyny po czym skierowałam swe kroki w stronę windy, którą wjechałam na trzecie piętro. Tam nadal trzymając się instrukcji recepcjonistki dotarłam do lekko uchylonych drzwi z numerem 257. Już miałam wejść do środka, kiedy usłyszałam męski głos.
- Poukładajcie, rzesz te papiery w jakiejś kolejności! Dzisiaj przechodzicie pod pieczę „Błyskawicy”, która lada chwila powinna się zjawić.
- To jakiś koń? – spytał złośliwie jakiś inny męski głos.
- Trawis, sam jesteś koń. To jedna z najlepszych tajnych pań detektyw na całym świecie. Nikt nie wie jak naprawdę się nazywa. My nazywamy ją błyskawica, bo wystarczy, że popatrzy na człowieka i już wie jakim jest gagatkiem. – mężczyzna zaakcentował dość mocno ostatnie słowo.
- Mamy się podporządkować jakiejś babie? – spytał Trawis oburzony.
- Eh… Z tobą to takie gadanie. Tak masz się podporządkować kobiecie. – odparł z rezygnacją.
- Ciekawe jak zareaguje, kiedy zobaczy zdjęcia tej zmasakrowanej kobiety. Od samego patrzenia się robi nie dobrze a jak pójdzie do prosektorium? To dopiero walnie Jeff’owi pejzaż na podłodze. Ha ha ha!!! – zaśmiał się inny.
- Cą inne rzeczy, które są gorsze od zmasakrowanego ciała kobiety w średnim wieku. – odezwałam się w końcu wchodząc do pomieszczenia.
Wszystkie oczy skierowały się na mnie. Trawis miał chyba pełne pory, bo stanęłam tuż za nim i ostatnie słowa wypowiadałam niemal do jego ucha. Było rzeczą wiadomą kim jestem. Jednak Frank postanowił mnie przedstawić zebranym.
- Jesteś w końcu? No nie pogadasz. Jak zwykle punktualna co do sekundy. – powiedział zerkając na zegarek.
- Owszem, punktualność to największa zaleta człowieka, bo dzięki temu wielu z nas jeszcze żyje. – powiedziałam bardzo spokojnie.
- Przedstawiam wam panią „Błyskawicę” i oddaję do jej dyspozycji. Bądźcie grzeczni i nie dokuczajcie jej. – po tych słowach opuścił pokój.
- Skąd pani wie, że denatka jest w średnim wieku? – spytał Trawis.
- Bo byłam w kostnicy jeszcze zanim pobrano próbki do badań do waszego laboratorium.
- Kto udzielił pani zgody na wejście tam?
- Znałam niejakiego pana Jerremi’ego Fatu, który umożliwił mi dostęp do zwłok denatki.
- Przecież komisarz Fatu nie pracuje tu już ponad rok. – odezwał się ciemnowłosy chłopak.
- Tak nie pracuje, ale chyba nie myślisz, że pozbył się wszystkich kontaktów?
- Ja bym się pozbył… – powiedział Trawis.
- …w szczególności jak moim przełożonym byłaby młodsza ode mnie kobieta. – dodałam za niego.
     Trawis zrobił oczy wielkie jak pączki, ale już nic więcej nie powiedział. Przeszłam, więc do sedna sprawy.
- Istotą w przypadku tego morderstwa nie jest ustalenie jak kobieta została zabita lecz kto to zrobił…
- Jak to nie jest ważne jak zostałą zabita? – odezwał się czarnowłosy chłopak.
- Eh… – westchnęłam trzeba im wszystko tłumaczyć jak dzieciom w przedszkolu. – Akurat to wiemy. – odrzekłam z rezygnacją w głosie.
- W aktach nic nie ma na ten temat.
- Ale będzie. Nie ma ponieważ przed oficjalną sekcją zwłok denatki nikt takich papierów nie może napisać. Jednakże ja wiem jak zginęła. Pytanie jest typu: Kto i dlaczego ją zabił?
Zaległa niesamowita cisza, a ja mogłam się wreszcie przyjrzeć moim podwładnym. Byli to sami mężczyźni w wieku od 27 do 45 lat. Trawis ten, który nie lubił być pod dyktandem kobiet miał krótko ostrzyżone blond włosy i wyglądał na typa bardziej pasującego do pisma z męską moda niż do jednostki kryminalnej. Miał za sobą burzliwy związek małżeński o czym świadczył ślad po jeszcze niedawno noszonej obrączce. Kolejny Kurtis. Wysoki wysportowany chłopak o czarnych jak mahoń włosach sięgających mu do ramion. Wieczny samotnik. Jego strój zdradzał, że nie miał w życiu żadnej kobiety, którą mógłby kochać. Następny to Rob. Wiecznie uśmiechnięty młody człowiek, dla którego nie było rzeczy której nie mógłby dokonać. Bardzo inteligentny i zabawny. Najstarszy z nich był Carlos. Czterdziestosiedmioletni wdowiec. Jego żona zmarła podczas jednej z akcji zastrzelona przez jakiegoś gówniarza z Detroit, którego zresztą po pięciu latach zapuszkował własnoręcznie sam Carlos. Chłopak odpowiedział nie tylko za zabicie jego żony, ale również za nielegalny handel bronią. Ostatni (przynajmniej tak mi się wydawało) Samuel. Chłopak w wieku około trzydziestu dwóch lat. Nieco roztrzepany ale mimo wszystko sumienny i oddany sprawie. Był w jednej osobie technikiem kryminalistyki i informatykiem dość cenny nabytek dla tej małej ale silnej grupy.
- Przepraszam za spóźnienie. – odezwał się chłopak, który wszedł z naręczem papierów i tym samym przerwał coraz bardziej gęstniejącą ciszę – Musiałem jeszcze raz wszystko poukładać bo jakaś kobieta wpadła na mnie w holu i zrobił się bałagan.
- Połóż to tutaj Pablo i leć do Jeffa spytaj czy przyszły wyniki z laboratorium odnośnie pani Carlsvone.
- Dobrze.
- Chwileczkę! – zawołałam patrząc z niedowierzaniem na toczącą się przede mną scenę. – Może tak ja będę kierować Pabla tam gdzie jest to konieczne.
     Trawis spojrzał na mnie wzrokiem, który mówił”Kiedyś cię za to zabiję”, ale nie odezwał się nawet słowem. Zacisnął tylko te swoje modelowe usta. Pablo spojrzał na mnie i nogi o mało się pod nim nie ugięły.
- To pani. – wyszeptał.
- Coś z nią nie tak? – spytał Carlos.
- To ona wpadła na mnie w holu.
- Pozwolisz, ze się przedstawię. Mówią na mnie „Błyskawica” i to ja objęłam sprawę pani Carlsvone.
- Znaczy się… Jest pani moją przełożoną. – powiedział Pablo, a ja po raz pierwszy odkąd tutaj wszedł spojrzałam w jego smutne szare oczy.
- Tak Pablo, jestem waszą przełożoną.
     Oczy Pabla jeszcze bardziej posmutniały. Widocznie nie tylko ja pomyślałam o tym, że dopóki będzie moim pracownikiem nie będę mogła się z nim związać w żaden inny sposób. Po czym posłałam go w istocie do Jeffa po informacje z laboratorium.