Poniedziałek.
Najgorszy dzień tygodnia. Nie dla mnie. Dla mnie to dzień wytężonej
pracy. To ja. Nieznana. Opisuję życie nowojorskiej elity, młodych
bogaczy.
Susan wysiadła z limuzyny pod renomowaną uczelnią imienia Franklina Delano Roosevelta* i od razu ustawił się wokół niej wianuszek dziewcząt.
- Sue powiedz przespałaś się z Samem Morganem? – spytała „sucha” blondynka, która najwidoczniej miała niewyparzony język i pusto pod kopułą.
- Nie.
- Ale Nieznana pisze, że przespałaś się z nim.
- To źle pisze.
- Nieznana się nigdy nie myli. – wtrąciła się brunetka w sukience od Chanel.
- Tym razem sie pomyliła! – nie wytrzymała Susan i skierowała się w kierunku wejścia do szkoły.
- Ale…
- Z.
- No…
- Z.
- Jaki…
- Zzzzzz… Ani słowa. – powiedziała Sue i weszła w swych złotych szpilkach na schody.
Uważaj Sue, bo szpilki plus wściekłość równa się wypadek.
Wściekła Sue nie wymierzyła odległości, a raczej wysokości stopni i zahaczyła obcasem o schodek. Straciła równowagę i poleciała do przodu, wprost w ramiona… Sama Morgana.
- Witaj piękna. – powiedział.
- Uh! – tylko tyle wydobyło się z gardła dziewczyny.
Panna Randon szybko pozbierała się i tym razem pewniejszym krokiem poszła na pierwsze zajęcia. Sam patrzył za nią przez pewien czas, a następnie skierował się w stronę czekającej na niego limuzyny.
Martin van Sensei otworzył szafkę i zaraz ją zamknął z hukiem. Wszystko w około przypominało mu Susan. A co gorsza właśnie ujrzał ją idącą z wianuszkiem swoich największych fanek. Wycofał się, aż do toalet. Nagle poczuł jak drzwi za nim się otwierają, a później ból w łokciu.
- Auć! – krzyknął
- Przepraszam nie wiedziałam, że ktoś tutaj stoi. – powiedziała dziewczyna za nim.
Martin obrócił się i stanął oko w oko z czarnowłosą dziewczyną ze schodów. Aż go zatkało. Stała naprzeciw niego, niemal centymetr od jego twarzy, ubrana w t-shirt z jakimś rockowym nadrukiem i w dżinsach.
- To ty. – wykrztusił jedynie nie mogąc mówić, raz z powodu zaskoczenia, a dwa z bólu.
- Yyyy… Nie wiedziałam, że chodzisz tutaj do szkoły. – powiedziała dziewczyna.
- Tak chodzę.
Zapadła niezręczna cisza.
- Ostatnio się nie przedstawiłem. Jestem Martin van Sensei. – powiedział, żeby podtrzymać rozmowę.
- Ten van Sensei? – jej oczy zrobiły się wielkie jak koła do dziecinnego roweru.
- Tak ten sam.
- Czyli to ty zostawiłeś Susan Randon.
- Raczej ona zostawiła mnie.
- Tak mi przykro. – powiedziała dziewczyna i odruchowo przytuliła go do siebie.
Ciepło jej ciała napełniło go niesamowitym spokojem i co dziwne radością.
- Przepraszam. – powiedziała odsuwając się nagle od niego, jakby parzył.
- Nie ma za co. To było nawet miłe.
- Cieszę się, że mogłam pomóc.
Nagle zadzwonił dzwonek oznajmiający początek zajęć.
- Muszę lecieć.
- Dobrze. Może dasz się zaprosić na lunch?
- Właściwie… – zawiesiła głos.
- Hmmm?
- Czemu nie.
- To do zobaczenia o dziesiątej na kwadracie.
- Do zobaczenia. – powiedziała dziewczyna i obróciła się, aby odejść.
- A właściwie. Jak ty się nazywasz?
- Sabina. Sabina Woodsend. – odparła i z bijącym sercem pobiegła na zajęcia.
Susan wysiadła z limuzyny pod renomowaną uczelnią imienia Franklina Delano Roosevelta* i od razu ustawił się wokół niej wianuszek dziewcząt.
- Sue powiedz przespałaś się z Samem Morganem? – spytała „sucha” blondynka, która najwidoczniej miała niewyparzony język i pusto pod kopułą.
- Nie.
- Ale Nieznana pisze, że przespałaś się z nim.
- To źle pisze.
- Nieznana się nigdy nie myli. – wtrąciła się brunetka w sukience od Chanel.
- Tym razem sie pomyliła! – nie wytrzymała Susan i skierowała się w kierunku wejścia do szkoły.
- Ale…
- Z.
- No…
- Z.
- Jaki…
- Zzzzzz… Ani słowa. – powiedziała Sue i weszła w swych złotych szpilkach na schody.
Uważaj Sue, bo szpilki plus wściekłość równa się wypadek.
Wściekła Sue nie wymierzyła odległości, a raczej wysokości stopni i zahaczyła obcasem o schodek. Straciła równowagę i poleciała do przodu, wprost w ramiona… Sama Morgana.
- Witaj piękna. – powiedział.
- Uh! – tylko tyle wydobyło się z gardła dziewczyny.
Panna Randon szybko pozbierała się i tym razem pewniejszym krokiem poszła na pierwsze zajęcia. Sam patrzył za nią przez pewien czas, a następnie skierował się w stronę czekającej na niego limuzyny.
Martin van Sensei otworzył szafkę i zaraz ją zamknął z hukiem. Wszystko w około przypominało mu Susan. A co gorsza właśnie ujrzał ją idącą z wianuszkiem swoich największych fanek. Wycofał się, aż do toalet. Nagle poczuł jak drzwi za nim się otwierają, a później ból w łokciu.
- Auć! – krzyknął
- Przepraszam nie wiedziałam, że ktoś tutaj stoi. – powiedziała dziewczyna za nim.
Martin obrócił się i stanął oko w oko z czarnowłosą dziewczyną ze schodów. Aż go zatkało. Stała naprzeciw niego, niemal centymetr od jego twarzy, ubrana w t-shirt z jakimś rockowym nadrukiem i w dżinsach.
- To ty. – wykrztusił jedynie nie mogąc mówić, raz z powodu zaskoczenia, a dwa z bólu.
- Yyyy… Nie wiedziałam, że chodzisz tutaj do szkoły. – powiedziała dziewczyna.
- Tak chodzę.
Zapadła niezręczna cisza.
- Ostatnio się nie przedstawiłem. Jestem Martin van Sensei. – powiedział, żeby podtrzymać rozmowę.
- Ten van Sensei? – jej oczy zrobiły się wielkie jak koła do dziecinnego roweru.
- Tak ten sam.
- Czyli to ty zostawiłeś Susan Randon.
- Raczej ona zostawiła mnie.
- Tak mi przykro. – powiedziała dziewczyna i odruchowo przytuliła go do siebie.
Ciepło jej ciała napełniło go niesamowitym spokojem i co dziwne radością.
- Przepraszam. – powiedziała odsuwając się nagle od niego, jakby parzył.
- Nie ma za co. To było nawet miłe.
- Cieszę się, że mogłam pomóc.
Nagle zadzwonił dzwonek oznajmiający początek zajęć.
- Muszę lecieć.
- Dobrze. Może dasz się zaprosić na lunch?
- Właściwie… – zawiesiła głos.
- Hmmm?
- Czemu nie.
- To do zobaczenia o dziesiątej na kwadracie.
- Do zobaczenia. – powiedziała dziewczyna i obróciła się, aby odejść.
- A właściwie. Jak ty się nazywasz?
- Sabina. Sabina Woodsend. – odparła i z bijącym sercem pobiegła na zajęcia.
Martin uśmiechnął
się sam do siebie i skierował się w stronę sali gimnastycznej. Już dawno
nie był taki szczęśliwy i pełen energii.
Jak
rozwinie się znajomość Sabiny i Martina? Czy Susan uda się uciec przed
plotkami? I co się dzieje z Amelią? O tym już niedługo. Wasza jedyna i
niepowtarzalna. Nieznana.