poniedziałek, 27 czerwca 2011

9. Nieznana

Poniedziałek. Najgorszy dzień tygodnia. Nie dla mnie. Dla mnie to dzień wytężonej pracy. To ja. Nieznana. Opisuję życie nowojorskiej elity, młodych bogaczy.  

Susan wysiadła z limuzyny pod renomowaną uczelnią imienia Franklina Delano Roosevelta* i od razu ustawił się wokół niej wianuszek dziewcząt.
- Sue powiedz przespałaś się z Samem Morganem? – spytała „sucha” blondynka, która najwidoczniej miała niewyparzony język i pusto pod kopułą.
- Nie.
- Ale Nieznana pisze, że przespałaś się z nim.
- To źle pisze.
- Nieznana się nigdy nie myli. – wtrąciła się brunetka w sukience od Chanel.
- Tym razem sie pomyliła! – nie wytrzymała Susan i skierowała się w kierunku wejścia do szkoły.
- Ale…
- Z.
- No…
- Z.
- Jaki…
- Zzzzzz… Ani słowa. – powiedziała Sue i weszła w swych złotych szpilkach na schody.

Uważaj Sue, bo szpilki plus wściekłość równa się wypadek.

Wściekła Sue nie wymierzyła odległości, a raczej wysokości stopni i zahaczyła obcasem o schodek. Straciła równowagę i poleciała do przodu, wprost w ramiona… Sama Morgana.
- Witaj piękna. – powiedział.
- Uh! – tylko tyle wydobyło się z gardła dziewczyny.
Panna Randon szybko pozbierała się i tym razem pewniejszym krokiem poszła na pierwsze zajęcia. Sam patrzył za nią przez pewien czas, a następnie skierował się w stronę czekającej na niego limuzyny.

Martin van Sensei otworzył szafkę i zaraz ją zamknął z hukiem. Wszystko w około przypominało mu Susan. A co gorsza właśnie ujrzał ją idącą z wianuszkiem swoich największych fanek. Wycofał się, aż do toalet. Nagle poczuł jak drzwi za nim się otwierają, a później ból w łokciu.
- Auć! – krzyknął
- Przepraszam nie wiedziałam, że ktoś tutaj stoi. – powiedziała dziewczyna za nim.
Martin obrócił się i stanął oko w oko z czarnowłosą dziewczyną ze schodów. Aż go zatkało. Stała naprzeciw niego, niemal centymetr od jego twarzy, ubrana w t-shirt z jakimś rockowym nadrukiem i w dżinsach.
- To ty. – wykrztusił jedynie nie mogąc mówić, raz z powodu zaskoczenia, a dwa z bólu.
- Yyyy… Nie wiedziałam, że chodzisz tutaj do szkoły. – powiedziała dziewczyna.
- Tak chodzę.
Zapadła niezręczna cisza.
- Ostatnio się nie przedstawiłem. Jestem Martin van Sensei. – powiedział, żeby podtrzymać rozmowę.
- Ten van Sensei? – jej oczy zrobiły się wielkie jak koła do dziecinnego roweru.
- Tak ten sam.
- Czyli to ty zostawiłeś Susan Randon.
- Raczej ona zostawiła mnie.
- Tak mi przykro. – powiedziała dziewczyna i odruchowo przytuliła go do siebie.
Ciepło jej ciała napełniło go niesamowitym spokojem i co dziwne radością.
- Przepraszam. – powiedziała odsuwając się nagle od niego, jakby parzył.
- Nie ma za co. To było nawet miłe.
- Cieszę się, że mogłam pomóc.
Nagle zadzwonił dzwonek oznajmiający początek zajęć.
- Muszę lecieć.
- Dobrze. Może dasz się zaprosić na lunch?
- Właściwie… – zawiesiła głos.
- Hmmm?
- Czemu nie.
- To do zobaczenia o dziesiątej na kwadracie.
- Do zobaczenia. – powiedziała dziewczyna i obróciła się, aby odejść.
- A właściwie. Jak ty się nazywasz?
- Sabina. Sabina Woodsend. – odparła i z bijącym sercem pobiegła na zajęcia.

Martin uśmiechnął się sam do siebie i skierował się w stronę sali gimnastycznej. Już dawno nie był taki szczęśliwy i pełen energii.
Jak rozwinie się znajomość Sabiny i Martina? Czy Susan uda się uciec przed plotkami? I co się dzieje z Amelią? O tym już niedługo. Wasza jedyna i niepowtarzalna. Nieznana.

wtorek, 21 czerwca 2011

8. Nieznana

Nie uszło mojej uwadze, że Susan Randon i Sam Morgan mają się ku sobie. Ostatnio coraz więcej spędzają czasu w swoim towarzystwie. Interesujące było też to jak na siebie patrzą. To ja. Nieznana. Przedstawiam wam życie młodej nowojorskiej elity.

- Witaj piękna. – powiedział Sam wchodząc do salonu państwa Randon.
- Cześć. Czego chcesz?
- Cały czas myślę o tamtym razie…
- Ciiii… Mów ciszej.
- A co? Boisz się, że ktoś jeszcze się dowie o nas? – spytał Sam siadając na sofie niebezpiecznie blisko Sue.
- Daj mi spokój.
- Dziecino. Minął tydzień czasu od tego e-maila i póki co nic się nie dzieje.
- Niby nie, ale i tak musimy zachować ostrożność.
- Sama jesteś?
- Tak, a co to ma do rzeczy?
- Nic. – odparł młody bogacz i przesunął zewnętrzną częścią dłoni po policzku Sue.
Dziewczyna, aż drgnęła. Złapała go za dłoń.
- Tęskniłam. – odparła
- Ja też. Nawet nie wiesz jak bardzo.
Zaczęli się namiętnie całować i powoli rozbierać.
Martin van Sensei wszedł do hotelu. Przywitał się z portierem i wszedł do windy, która zawiozła go na wybrane piętro. Nie było go w mieście dwa dni i tęsknił już za znajomymi i swoją dziewczyną. Wszedł do holu. Cieszył się z powrotu, który mógł przyspieszyć o jeden dzień. Przeszedł do salonu i zamarł w bezruchu. To co zobaczył podcięło mu skrzydła.
- Co ty… Co tu robisz kochanie? – spytała Sue poprawiając bluzkę – Miałeś wrócić dopiero jutro.
- Tak, ale skróciłem pobyt. Jak widzę świetnie się bawisz. Z moim przyjacielem.
- To nie tak… – zaczął Sam podnosząc się z podłogi, na której wylądował z Sue.
- A jak? – spytał i nie czekając na odpowiedź obrócił się na piecie i wyszedł.
- Martin! – zawołała za nim dziewczyna
- Nie ma takiego numeru! – odkrzyknął jej van Sensei wsiadając do windy
- Czekaj! – Susan pobiegła za nim, ale nie zdążyła.
Drzwi windy zamknęły się jej przed nosem.
- Martin nie odchodź. – powiedziała już sama do siebie.
- Spokojnie kochana. – nagle jak spod ziemi pojawił się przy niej Sam.
Pogładził ja po włosach.
- Zostaw mnie! – krzyknęła i pobiegła w głąb apartamentu.
Dało się słyszeć trzask zamykanych drzwi. Po czym nastąpiła głucha cisza.
Sam postanowił wrócić do swojego apartamentu. Ledwie wszedł do środka od razu sięgnął po karafkę z whisky. Nalał do szklanki najpierw 1/5 jej zawartości, ale po zastanowieniu napełnił ją do końca. Zawartość szkła wypił na raz.
- Coś się dzieje? – spytał jego ojciec, który dopiero co wszedł.
- Tak.
- A mogę wiedzieć co? – spytał zabierając Samowi szklankę, którą tamten zdążył ją już napełnić do połowy.
- Zakochałem się.
- To chyba dobrze?
- Nie. Ona jest zajęta.
- Usiądź. – powiedział pan Stanley Morgan. – Chyba musimy porozmawiać.
- Tato. Nie ma o czym.
- Widzę, że jest. Nigdy nie pijesz wcześniej niż po kolacji.
- No dobra. Masz rację. – odparł Sam siadając na fotelu, na przeciwko ojca.
- Tak? – spytał Pan Morgan nie chcąc zbyt natarczywie wyciągać z syna informacji.
- Chodzi o to, że zakochałem się w Susan Randon. – Sam spóścił głowę.
- To nie za dobrze. Ona z tego co wiem jest z Martinem van Sensei.
- Była. Do dzisiaj.
- A co się stało, że nie jest?
- Kochaliśmy się w salonie Państwa Randon, kiedy wszedł Martin.
- Miał wrócić dopiero jutro.
- Tak, ale wrócił dzisiaj i zastał nas w…
- …jednoznacznej sytuacji. – dokończył Pan Morgan za syna. – Ale skoro Martin was widział i zerwał z Sue, to znaczy, że wy możecie być razem.
- On jeszcze z nią nie zerwał. Bynajmniej nie powiedział tego wprost. Kiedy Sue go zawołała rzucił tylko „Nie ma takiego numeru” i wszedł do windy.
- Yyyy… A co na to Susan?
- Pobiegła do swojego pokoju, a ja przyszedłem tutaj i ty przyszedłeś.
- Posłuchaj synu. Radzę ci się dzisiaj zabawić. Idź na jakąś imprezę. Pomyślisz o tym jutro.
- Masz rację ojcze. – powiedział Sam po czym podniósł słuchawkę stojącego obok niego telefonu i wybrał numer recepcji.
- Poproszę limuzynę. – powiedział.
- Już podjeżdża. – odparł recepcjonista.
Sam wypił nalaną wcześniej szklankę whisky, którą jego ojciec postawił na szklanym blacie stołu. Skierował się w stronę windy.
- Dobrej zabawy synu. – odparł Pan Morgan.
Chłopak nic nie powiedział. Pomachał tylko ojcu na dowidzenia i zniknął w windzie.

Rano.
Wszystkie gazety trąbią o skandalu z udziałem Susan Randon, Sama Morgana (który de fakto jeszcze nie wrócił do hotelu) i Martina van Sensei.

Martin włóczył się po ulicach Nowego Jorku. Był tak zamyślony, że nawet nie zwrócił uwagi, że znalazł się w mało uczęszczanej dzielnicy. Miał dosyć wszystkiego. Miał złamane serce i nawet nie mógł o tym porozmawiać z przyjacielem, bo to właśnie przyjaciel to serce mu złamał z jego własną dziewczyną. A on chciał jej się oświadczyć. Usiadł na schodach jakiegoś domu. Wyciągnął z kieszeni pudełko i otworzył je. W środku był pierścionek z brylantem. Pociekły mu łzy po policzkach.
- Wszystko w porządku? – spytał ktoś obok niego.
- Yyyy… – zatkało go i machinalnie wytarł łzy z policzka.
- Spokojnie. Nie musisz wstydzić się łez. – powiedziała wysoka, czarnowłosą dziewczyna, która usiadła obok niego.
- Myślałem, że jesteś jakąś szaloną fanką.
- Nie, nie jestem fanka. Ja też przychodzę tutaj popłakać.
- Miałem się oświadczyć dziewczynie, a ona kochała się wczoraj z moim przyjacielem.
- Wiem Susan Randon i Sam Morgan. Dziwna z nich będzie para, ale są warci siebie.
- Żartujesz?
- Nie ani trochę. Jedno i drugie jest wstrętne i zarozumiałe. Ty jesteś inny i Susan nie pasowała do ciebie.
- Tak myślisz?
- Oczywiście.
Zaległa grobowa cisza.
- Wiesz? – powiedzieli jednocześnie.
Popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem.

Kiedy wróci Sam? Co zrobi Susan? I jak rozwinie się znajomość Martina z czarnowłosą dziewczyną? O tym już wkrótce. Jedyna i niepowtarzalna. XOXO. Nieznana.

piątek, 17 czerwca 2011

7. Nieznana

Wydarzenia na wczorajszym balu były nieco kontrowersyjne. A to był dopiero początek. Dopiero dzisiaj wydarzyło się wiele dziwnych zdarzeń. Kim jestem? Nigdy wam nie zdradzę. To ja. Nieznana.

Sabina siedziała w swoim pokoju. Nudziła się niesamowicie. Zaczęła zastanawiać sie nad balem i nad tym co się na nim wydarzyło. Nie mogła uwierzyć w to, że taka dziewczyna jak Amelia Shot, która jest bogatsza od Susan Randon mogła ukraść tej drugiej kolię. To nie mieściło się w jej głowie. Doszła do wniosku, ze klejnot Sue musiał ukraść ktoś inny, a że torebka Amelii była blisko, to trafiło na nią. Myśli Sabiny przerwał dźwięk telefonu, aż się wzdrygnęła.
- Tak słucham. – powiedziała do słuchawki.
- Cześć Sabina. Chelsea z tej strony. Czy możesz przyjechać do pracowni mojej mamy?
- Tak. I tak nic nie robię poza myśleniem. – powiedziała i przewróciła oczami.
- To super! Widzę cię za piętnaście minut.
- Ale…
- Bip, biiiiiiiip…
- …jestem w piżamie – dokończyła do piszczącej słuchawki.
Rzeczą niemożliwą było dojechanie z obrzeża miasta do jego centrum w piętnaście minut, a co dopiero w godzinach szczytu. Musiałaby mieć chyba odrzutowiec. Zaciekawiona jednak postanowiła się ubrać i jak najszybciej dostać do pracowni Pani Forks. Co prawda nie trwało to piętnaście minut tylko o wiele więcej, ale w końcu tam dotarła. Ledwie przeszła przez próg, a już ktoś złapał ją za nadgarstek i pociągnął przez hol do dość dużego pomieszczenia. Co ciekawe chociaż było tam mnóstwo wolnej przestrzeni, to miejsce to było wypełnione jedynie dwoma krzesłami, które pamiętały lepsze czasy i biurkiem, na którym stał laptop.
- Patrz. – powiedziała Chelsea, bo to ona ciągła Sabinę przez cały hol, aż tutaj.
Blondynka obróciła laptop w stronę przybyłej i nacisnęła na play. To co Sabina zobaczyła na ekranie przerosło wszelkie jej oczekiwania i wyobrażenia. Na ekranie zobaczyła Susan Randon, brzydko mówiąc seksiącą się z Samem Morganem.
- Obrzydlistwo. – powiedziała Sabina spacją zatrzymując nagranie.
- I co z tym zrobimy? – spytała Chelsea.
- Nie wiem, a w ogóle to skąd ty to masz?
- Przez przypadek. Zostałam zaproszona na ten bankiet do Sue przed balem „Pocałunek wiosny”.
- No i…
- No i wzięłam ze sobą kamerę, bo lubię kręcić różne filmiki. Zresztą uwielbiam filmować…
- Do rzeczy Chelsea.
- No i tam się musiałam przebrać, bo jakiś palant oblał mnie ponczem. Położyłam kamerę na komodzie na przeciw łóżka Sue i się przebrałam. A potem jak wychodziłam to zapomniałam wziąć kamerę. Przypomniałam sobie o niej dopiero, jak Pani Kawovic spytała mnie, czy nie chciałabym nagrać szkolnego przedstawienia. Poszłam, więc do pokoju i zabrałam kamerę.
- I nie pomyślałaś o tym, żeby ją wyłączyć?
- Właśnie nie. – skrzywiła się.
- Hmmm…
- Pomoże to jakoś wyciągnąć Amelię Shot z pudła?
- Po pierwsze, to Amelia wyszła za kaucją, a ten film nie dowodzi jej niewinności, a jedynie niewierności Susan wobec Martina.
- Tez racja.
- Ale wiesz co? Mam pomysł. Wyślemy ten film i Sue i Samowi, żeby wiedzieli, że o nich wiemy.
- Chcesz nas wydać? Oni nas zniszczą.
- Uspokój się. Nie będą wiedzieli, że to my. W końcu od czego ma się wujka policjanta. He he he!!!
- Ty masz wujka gliniarza? – oczy Chelsea zrobiły się okrągłe jak żetony w kasynie.
- Tak i wiesz nauczyłam się jak wysłać komuś coś netem, żeby nie wiedział skąd i kto to wysłał.
- Ale co nam to da?
- Będziemy mogły nimi manipulować. Może zajmą myśli tym filmem i odczepią sie od mojego brata. Przede wszystkim mam tutaj na myśli Sama.
- Ah tak. Wiem słyszałam o tym zdarzeniu. Nieznana coś o tym pisała.
- No właśnie. Ona wie wszystko, ale czy wie o tym filmie?
- Tego nie wiem.
- możemy zagrozić im, że jeśli sami się nie przyznadzą do romansu, to wyślemy to Nieznanej. Mamy tyle możliwości.
- Ale to i tak nie zmienia faktu, że dalej nie wiemy kto ukradł kolię Sue i dlaczego znalazła się w torebce Amelii.
- Nie wiemy, ale sie dowiemy.
Dziewczyny tak jak powiedziały tak tez zrobiły. Wysłały filmik i Sue i samowi, a na efekty nie trzeba było długo czekać.
Susan otworzyła laptop, była ciekawa kogo tym razem obsmarowuje Nieznana. Jej uwagę przykuło migające światełko wiadomości. Otworzyła plik i ujrzała siebie kochającą się z Samem Morganem.
- Cooooooo?!!!!!!!!!!!!!!! – wrzasnęła
Pod plikiem znajdowała się notka:

„Zastanów się co robisz, bo możesz mieć łatkę puszczalskiej”

Nic więcej. Żadnego podpisu. Sue złapała za telefon i wybrała numer Sama Morgana.
Sam leżał na swoim ulubionym leżaku nad basenem hotelowym, skąd mógł obserwować wszystko i wszystkich. To było zajęcie, które kochał. Właśnie sięgał po martini kiedy zadzwonił telefon. Tak się wystraszył, że aż kieliszek poszybował do jego stóp roztrzaskując się o lazurowe kafelki. Cała zawartość kieliszka natomiast wylądowała na jego śnieżnobiałych bokserkach.
- Cholera! – zaklął i odebrał telefon – Czego!
- Też cie miło słyszeć Sam. – powiedziała Sue z sarkazmem – Dostałam właśnie plik z filmem jak się kochamy.
- Co?
- No wtedy na bankiecie.
- O żesz! – wrzasnął do słuchawki przeczesując dłonią włosy.
- Otwórz laptopa i sam zobacz. – powiedziała Sue.
Sam otworzył leżącego na stoliku obok laptopa. Tak samo jak Susan dostał plik z filmikiem z dopiskiem:

„Nie ładnie Samie Morganie, co powie na to twój przyjaciel Martin van Sensei, jak się dowie, że jego najlepszy przyjaciel kochał się z jego dziewczyną?”

Żadnego podpisu.
- Skąd oni to do cholery mają?
- Nie wiem, ale wiem, że to nie może wyjść na światło dzienne.
- I nie może zwąchać tego prasa, bo będziemy skończeni zarówno w towarzystwie jak i na salonach.
- Zgadzam się z tym. Więc co zrobimy?
- Możemy tylko to usunąć z poczty i starać się udawać, ze nic się nie stało.
- Ale jak mogę udawać, że nic jak coś?
- Jesteś z Martinem! Kobieto do cholery opanuj się. To był jeden jedyny raz i nie będzie tego więcej…
Dalej już nie powiedział, bo usłyszał piszczenie w słuchawce.

Czy Susan i Sam rzeczywiście zapomną o tym co się stało? Czy Martin dowie się o zdradzie swojej dziewczyny? XOXO. Nieznana.

sobota, 4 czerwca 2011

6. Nieznana

Bal „pocałunek wiosny” jeszcze się nie skończył i jak donosi mi Simona210 (dziękuje za informację) wynikają na nim coraz to różne rzeczy. To ja wasza Nieznana.

Po przyjściu ochroniarzy dopiero zaczęło się piekiełko.
- Co tutaj sie dzieje? – spytał jeden z nich.
To był błąd. Wszyscy jak jeden mąż oblegli go i zaczęli sie przekrzykiwać w zeznaniach.
- Uspokójcie się!!! – usłyszeli.
W sekundę cała zgraja popatrzyła w stronę dochodzącego głosu. Na podeście, na którym wcześniej grała kapela, z mikrofonem w dłoni, stała Sabina.
- Proszę uspokójcie się. – powtórzyła tym razem normalnym tonem. – Światło zgasło na raptem parę minut, wiec kolia tej dziewczyny – wskazała ręką na Susan – nadal znajduje sie w tym pomieszczeniu.
Po sali przeszedł pomruk aprobaty. Wyglądało na to, że wszyscy balowicze się z nią zgadzają.
- Dlatego też – kontynuowała – uważam, że każdy z nas powinien poddać się rewizji osobistej.
To już raczej nie podobało się nikomu.
- Dlaczego mam pokazywać co mam w torebce? – spytała jedna z dziewczyn siedzących najbliżej wyjścia z sali.
- Nie obchodzi mnie kto gwizdnął ten naszyjnik. Chce tylko stąd wyjść. – powiedział chłopak w wściekle żółtej koszuli.
- Tak my chcemy stąd wyjść!!! My chcemy wyjść!!! – zaczął skandować tłum.
- Proszę o zachowanie spokoju. – powiedział do mikrofonu jeden z ochroniarzy hotelu, któremu udało się wdrapać na scenę. – Czy tego chcecie czy nie, rewizja i tak będzie dokonana. Jeśli ktoś nie zgodzi sie na jej przeprowadzenie, to będziecie tutaj tkwić tak długo, aż nie przyjedzie policja.
Jego słowa sprawiły, że ludzie się uspokoili i nastąpiła cisza.
- A teraz proszę o to, aby każdy pojedynczo podchodził do mnie i mojego kolegi w celu sprawdzenia, czy w waszych rzeczach nie ma zaginionych klejnotów.
Kiedy skończył zszedł ze sceny i usadowił się na jednym z niewielu krzeseł przy windzie i wraz z kompanem sprawdzał torby, siatki i nawet zaglądał w dekolty. Cała operacja trwała dwie godziny. Na sam koniec zostało tylko dziewięć osób. Susan, Sam, Amelia, Chelsea, Martin, Sabina i trzy dziewczyny z przybocznej gwardii gospodyni tego nieszczęsnego balu.
- Proszę podejść. – powiedział ochroniarz do Chelsea – Jak ma pani na imię?
- Chelsea.
- Proszę otworzyć torebkę panno Chelsea.
Dziewczyna otworzyła torebkę i wysypała jej zawartość. Nie było tam zbyt wielu rzeczy. Telefon, błyszczyk do ust i dość opasły notatnik. Ochroniarz nawet do niego nie zajrzał.
- Proszę zebrać swoje rzeczy i może pani wyjść. – powiedział.
- Dziękuję. – powiedziała Chelsea zbierając ze stołu swoją własność po czym stanęła przy drzwiach windy, aby zjechać na dół.
- Następny.
Amelia usiadła na krześle i nie czekając na nic wyrzuciła zawartość torebki, z której wyleciała rzeczona kolia. Wszyscy obecni zrobili wielkie oczy.
- Moja kolia! – krzyknęła Sue łapiąc klejnot z blatu – Jak mogłaś? – spytała patrząc Amelii prosto w oczy.
- Ale ja…
- Nic nie mów. Nie wiedziałam, że za przyjaciółkę mam złodziejkę. – odparła po czym skierowała się w stronę windy, która właśnie nadjechała.
- Jest pani zatrzymana, aż do wyjaśnienia tej sprawy. Wszystko co pani od tej pory powie może być wykorzystane przeciwko pani. – powiedział ochroniarz.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer.
- Dobry wieczór. Chciałem zgłosić kradzież i prosić o przyjechanie waszej ekipy. – chwile słuchał dyspozytorki – Nie, nie. Przestępca został zatrzymany. – znowu chwilę milczał – Tak. Miejsce? hotel S. S. Morgan, sala balowa… Dobrze. Czekamy. – zakończył rozmowę.
Po chwili powiedział:
- Pani zostaje, a reszta jest wolna. Możecie wyjść.
Amelia Shot została w sali balowej, a reszta osób opuściła to miejsce.

W windzie:

- Normalnie nie mogę uwierzyć, że Amelia ukradła ta kolię. – powiedział Martin na głos, to o czym cała reszta tylko myślała.
- Była najbliżej Sue, gdy zgasło światło i torebkę miała niedaleko siebie. – powiedział Sam.
- Niby tak, ale i tak nie mogę uwierzyć, że ona to zrobiła. Przecież Amelia i Sue są najlepszymi przyjaciółkami. – odparł Martin.
- Chyba chciałeś powiedzieć były. – wtrąciła jedna z przydupasek panny Randon.
- Tak… Była…
Drzwi windy się otworzyły i każdy z obecnych w niej rozszedł się do swoich spraw. Jednak dla Amelii to był dopiero początek koszmaru.

Czy Amelii uda się udowodnić swoją niewinność? I jak przyczyni się do tego Sabina? Co odkryje Chelsea i czy Sue wybaczy Amelii, a może nie będzie miała innego wyjścia? Wasza jedyna i niepowtarzalna. XOXO. Nieznana.

piątek, 3 czerwca 2011

5. Nieznana

To znowu ja, Nieznana. Pierwszy dzień wiosny, a na Manhattanie niezwykłe wydarzenie. Już za parę godzin odbędzie się wielki bal u Susan Randon. Znajdą się na nim najwięksi młodzi bogacze Nowego Jorku. A tym czasem przygotowania idą wielką parą.
Susan Randon chodzi podminowana od samego rana i wylewa swoją frustrację na innych.

- Jak ty jesteś ubrana? A ty gdzie niesiesz te kwiaty? Wrrrr…!!!
- Uspokój się piękna. – powiedział niesamowicie spokojny głos.
Sue odwróciła się gwałtownie i jej oczom ukazał sie nietypowy obrazek. Zwykle wyluzowany, w dresie i sportowych butach, z rozwichrzoną fryzurą Sam Morgan tego dnia wyglądał o niebo inaczej. Miał na sobie smoking, wypastowane czarne buty ze szpicem, a jego włosy były lekko postawione na żel.
- O mamusiu!
- Coś nie tak?
- Wy…wyglądasz…
- Jak pajac? Wiem o tym. – odparł spuszczając z niej wzrok.
- Nie. Wyglądasz cudownie. Gdybym nie była z Martinem, to zjadłabym cię na lunch.
- Hmmm… Możesz być nawet z największym burakiem świata, a ja i tak chętnie dam się zjeść. – zamruczał jej do ucha.
- Przestań. – powiedziała odwracając wzrok w stronę kelnerki, która niosła na tacy „morze” krewetek.
- Chodźmy do twojego pokoju. Nikt o niczym się nie dowie. To będzie nasza tajemnica. – odparł z lekkim uśmiechem.
- Nie wytrzymam. – powiedziała – Chodź.
Sam pojechał z nią na piąte piętro Hotelu. Jednak już w holu nie mógł się powstrzymać i zaczął ją całować po szyi, objąwszy uprzednio w pasie. Rozpiął jej suknię. Obróciła się przodem do niego, a on delikatnie muskając jej ramiona, dekolt i piersi, powoli ściągnął z niej odzież. Wziął na ręce i zaniósł do jej pokoju. Położył na łóżku, na którym kilka dni wcześniej chciała się oddać Martinowi. Rozpięła jego marynarkę i koszulę, a potem jednym ruchem ściągnęła oba ubrania i rzuciła na podłogę. Miał wspaniałe ciało. Pięknie wyrzeźbione od wielu lat ćwiczeń. Kochali się namiętnie, aż zabrakło im tchu.

Kilka godzin później na balu.

Co to był za bal. Piękne kreacje, wspaniałe zespoły i cała śmietanka towarzyska. W pewnym momencie do sali balowej hotelu S. S. Morgan weszły dwie dziewczyny. Jedna nieco pulchna w granatowej, długiej sukni, która uwydatniała jej piękny, aczkolwiek obfity biust,zaś ukrywała nadmiar ciałka tu i ówdzie. Druga smukła i wysoka, miała na sobie czarną, prostą suknię z czarną różą przypięta z prawej strony.
- Co to za dziewczyny? – spytała Amelia Sue.
- Nie wiem, ale mam pomysł jak sprawić, żeby faceci przestali się na nie gapić.
- Co chcesz zrobić?
- Suknia tej chudej jest niemal przezroczysta i zaraz będzie niemal naga. Ha ha ha!!! – zaśmiała się głośno, a jej trzy przyboczne koleżanki (klony Sue) razem z nią.
Sue zniknęła na jakieś piec minut, a kiedy wróciła powiedziała:
- Zabawa dopiero się zaczyna.
Ledwo zdążyła skończyć zdanie, kiedy światła się zmieniły i zapaliły się lampki tylko pod przybyłymi dziewczynami, a z góry zaś zabłysł ultrafiolet. Ale na przekór tej złośliwej dziewczynie sukienka jasnowłosej, pulchnej dwudziestojednolatki pociemniała jeszcze bardziej, a czarnowłosej, chudej roziskrzyła się tysiącem barw. Gościom zaparło dech w piersi.
Sabina wyglądała cudnie stojąc spokojnie na swoim miejscu oświetlona od spodu białym, a z góry ultrafioletowym światłem. Błyszczała niczym dyskotekowa kula. A po chwili jakiś chłopak podszedł do niej bardzo blisko.
- Czy tak piękna kobieta jak ty zechce zatańczyć z takim zwykłym bogaczem jak ja? – zapytał.
- Yyyy…
- Zatańcz z nim. – szepnęła do niej Chelsea.
- Dobrze zatańczę, ale tylko jeden taniec. – odparła Sabina.
Chłopak złapał ją pod ramię i oboje popłynęli w rytm muzyki, a światła tańczyły razem z nimi.
- Jestem Martin van Sensei. – odezwał się nieznajomy, a jego głos był aksamitny.
- Sabina Woodsend. – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- Miło mi. – powiedział uśmiechając się.
Sabina nie mogła uwierzyć, że Martin van Sensei poprosił ją do tańca. Nawet w najskrytszych snach ie marzyła o takim wyróżnieniu. A co ciekawe jej kreacja dla Chelsea przyciągnęła rzeszę wielbicieli. Sabina była zachwycona i nieco spięta. Nagle zgasło światło, a muzyka przestała grać. Jednak po chwili światło powróciło, a wraz z nim dało się słyszeć przeraźliwy krzyk Susan Randon stojącej przy wazie z ponczem.
- Aaaaaaa…!!!
- Co się stało? – spytał Martin, kiedy podbiegł do swojej dziewczyny.
- Moja… moja… kolia. – wydukała – Ktoś mi… ukradł… kolię.
- Dzwonię po ochronę. – powiedział Sam Morgan, który niesamowicie szybko i bezszelestnie podszedł do Sue.
- Moja… kolia… – wydukała Sue jeszcze raz po czym zemdlała.

Kto ukradł kolię Sue i, czy napewno złodziej i posiadać to ta sama osoba? Czy Martin dowie się o zdradzie swej ukochanej? I co z całej tej sytuacji zyska Sabina? Już niedługo sie okaże. Wasza jedyna i niepowtarzalna. XOXO. Nieznana.