piątek, 26 marca 2010

Z pamiętnika Amelii

30 marca
     Jacob to wymarzony facet dla dziedziczki wielkiej fortuny… Ta… Kelner z Calipso ma być… *wróć jest jej chłopakiem. Tylko nie wie, że jego dziewczyna jest cholernie bogatą kobietą. Ale niestety znowu pojawiła się Gina. Może jednak zacznę od początku. Moi rodzice zginęli w wypadku lotniczym, kiedy miałam 12 lat. Po tym wydarzeniu moim prawnym opiekunem została ciotka, która myliła moje imię z imieniem służącej i tak też mnie traktowała. Jak konieczne zło i pannę do szorowania butów, sprzątania i usługiwania. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że mam prawo do swojego majątku. W testamencie rodzice napisali, że dopóki nie osiągnę pełnoletności, osoba, która zostanie moim prawnym opiekunem będzie mogła dysponować pieniędzmi, które mi zostawili. Męczyłam się tak przez 4 lata swojego życia. Podczas jednego z powrotów ze szkoły spotkałam Ginę. Dziewczynę rok starszą ode mnie, która sprawiła, że mój świat odwrócił się o 180 stopni. Dzięki niej pozbawiłam ciotkę władzy nad sobą i stałam się swoim własnym opiekunem prawnym, a tym samym zyskałam prawo do decydowania o samej sobie i dysponowania majątkiem rodziców. Wyprowadziłam się od ciotki do Torntown. Z Giną zaliczałyśmy imprezy, facetów, miłości, zdrady i całą masę alkoholu i haszu. Wydawało mi się wtedy, że to właśnie jest moje życie. Sielanka trwała pół roku do momentu, kiedy nie pokłóciłyśmy się o Donowana Humpreya w moje 17 urodziny. Gina była wtedy tak pijana i naćpana, że nie wiedziała, co robi. Donowan poprosił mnie, wtedy o rozmowę. Wyszliśmy na dach hotelu, w którym mieszkałam. Wtedy Donowan złapał mnie w talii, przyciągnął do siebie i pocałował na oczach Giny, która po obejrzeniu „spektaklu” zeszła na dół. Donowan jednak nie poprzestał na pocałunku. Chciał czegoś więcej. Rozpiął mi bluzkę i zaczął wpychać łapy pod spódnicę… Gdyby nie Martin van Sensei nie wiem, czy skończyłoby się tylko na kłótni z Giną. Jednak dzięki temu zdarzeniu zrozumiałam, że imprezy, alkohol i dragi to nie jest moje życie. Miałam nazwisko, dzięki, któremu dostałam się Jaley, najbardziej renomowanej uczelni w Ameryce. Szczęśliwie ukończyłam naukę i przyjechałam do Sinder City, niestety, mimo, że minęło bardzo wiele czasu, to jednak jak widać Gina nie odpuściła sobie jeżdżenia tam, gdzie ja. Na „Ploteczkach” wieści szybko się rozchodzą a ona uwielbia mnie dręczyć. Sprawia, że wyłazi ze mnie wszystko co najgorsze. Ktoś dzwoni do drzwi…

15 minut później
    Dżaga!!! Co to ma być??? Całe pudło gazet pokroju „Playboya”, kajdanki i butelka Schardonay… To chyba jakiś podły żart, mało śmieszny do tego. :( Podejrzewam, że to sprawka Giny, ale trzeba najpierw napisać do „Ploteczek”. :D

czwartek, 18 marca 2010

Z pamiętnika Eve

17 marzec
     Wow. Dan się odbraził. Hert co prawda rzadko się odzywa, ale jednak. Z Tommym sprawa zakończona, przyjaźń to średnio przyjemne rozwiązanie, ale lepsze to niż nic. Rafael i Lena chadzają na randki. Chociaż oni tworzą szczęśliwą parę. Emma wyjechała wczoraj do swojego Oscara, co prawda ciężko było przekonać do tego trzyletniego Briana, ale jakoś przy mojej pomocy się udało (chociaż z dziećmi umiem rozmawiać). A Amelia spotyka się z kelnerem z Calipso i widać, że też jest szczęśliwa. Tylko ja zostałam sama. Bez faceta, przyjaciółek i nawet Schardonay już nie smakuje jak kiedyś… Samotność, to moje drugie imię. Nie to, żebym im zazdrościła…, no może troszeczkę… Idę do baru może mi się humor poprawi, w co trochę wątpię. Za dużo porażek jak na jeden stracony tydzień. Pojutrze audycja. A w Glamorous znowu piszą o Bekhamach… I cholerna rubryka „Szczęście nie jedno ma imię.” Horoskop jak zawsze do dupy, a co gorsza sprawdza się w 100 procentach. W pracy masakra. papierkowa robota mi nie służy. Nawet nie chce mi się prebierać i malować. A kit… idę w tym powyciąganym dresie od Arona z wycieczki po Uper Est Side. Ale, wtedy lało, byłam mokra jak kura. Ale to już tylko przeszłość. Dobra idę do baru, a potem kupię po drodze moją przyjaciółkę Schardonay, następnie zadzwonię po jakiegoś chłopca do towarzystwa i przegadam z nim godzinę, wyjdzie co prawda niezaspokojony, ale ze zwitkiem banknotów w dłoni, a potem upiwszy się do końca, wczołgam się pod kołdrę, żeby wyryczeć resztę żalu w poduszkę. A rano obudzę się i spóźniona pobiegnę do pracy udając, że wszystko jest ok, chociaż nie jest. Schardonay się skończyło… :/  Idę do baru…

środa, 17 marca 2010

Z pamiętnika Camill

3 marzec

     I tak oto jestem w Niemczech. Jestem tutaj zaledwie kilka dni a już mam dosyć tego miejsca, a to za sprawą Charles’a Bertona. Poznałam go zaraz po przyjeździe do Berlina. Z wyglądu całkiem niezłe ciacho, ale charakter porażka. Pasowałby do Eve wiecznie by się lali. He, he! Przy wysiadaniu z autokaru, który wiózł mnie do ciotki Constansji Verde do Berlina zachodniego, wpadłam na wysokiego, niesamowicie przystojnego chłopaka.
- Oh! Przepraszam.
- Nic się nie stało. – powiedział z wielkim, białym uśmiechem, z którym mógłby reklamować pastę do zębów. – Może pomóc?
- Nie dziękuję. Poradzę sobie.
     W tym momencie w mojej torebce zadzwonił telefon, aż podskoczyłam i torebka wysypując całą swoją zawartość na chodnik wyleciała mi z pomiędzy całej masy bagażu.
- Właśnie widzę jak „sobie radzisz”. – odparł zabierając ode mnie dwie walizki, tak, abym mogła odebrać telefon i pozbierać wszystkie rzeczy z asfaltu.
- Czego? – spytałam odbierając telefon.
- Co słychać? – to Caterin, przyrodnia siostra mamy.
- Właśnie jestem w Berlinie i właśnie mi przeszkadzasz, bo wysiadłam przed chwilą z autokaru objuczona jak wielbłąd. Miałaś po mnie przyjechać.
- Tak wiem, ale niestety nie mogłam. Jestem zajęta Jamesem…
- O Dżaga! – odparłam z rezygnacją. – Chcesz mi powiedzieć, że mam się tłuc z czterema walizkami i dwiema torbami jeszcze przez pół miasta transportem miejskim, bo ty podrywasz jakiegoś Jamesa?
- No… Prawie.
- Prawie? O.O
- Prawie, bo musisz zorganizować sobie czas do jutra rana…
- Wielkie dzięki, jesteś wprost nieocenioną, wredną małpą, bez duszy! – krzyknęłam i nie czekając na jakie kolwiek wyjaśnienia z jej strony lub zaprzeczenia rozłączyłam się.
- Widzę, że chyba coś się stało? – powiedział chłopak, gdy z furią wrzuciłam telefon do torebki.
- Owszem. Zostałam wystawiona do wiatru przez siostrę mojej matki. Pasuje? – wypaliłam bez chwili zastanowienia.
- W takim razie zapraszam do mnie. – skinął głową, a moim oczom ukazała się najprawdziwsza limuzyna, która podjechała pod sam krawężnik. Nie muszę chyba dodawać, że moje oczy zrobiły się wielkie jak spodki i zabrakło mi siły aby podnieść się z kucków, bo w takiej pozycji zbierałam z chodnika swoje rzeczy i jak mi się wydawało resztki godności.
- Dzień dobry, paniczu. – powiedział łysy, chudy szofer, który wysiadł z samochodu.
- Dzień dobry, Dżordż. Możesz zapakować do bagażnika również walizki tej pani?
- Tak, paniczu.
- Paniczu??? O.o – byłam coraz bardziej zaskoczona i zmieszana.
- Jestem angielskim lordem. Nazywam się Charles Berton, dla znajomych poprostu Chuck.
- Yyyy… Camill Sander, miło mi. – powiedziałam próbując ukryć jeszcze większe zmieszanie jakie wywarły na mnie jego słowa.
- Mi również. – uśmiechnął się znowu i pchnął w stronę limuzyny.
     Wyjechaliśmy za miasto, skręciliśmy w jakąś boczną szosę i po chwili moim oczom ukazała się wielka willa.
- Jesteśmy na miejscu. – powiedział i wprowadził mnie do środka, kiedy wysiadłam z limuzyny. w progu przywitała mnie młoda Azjatka.
- Kazumi, zaprowadź Camill do zielonego pokoju. Zatrzyma się u nas na jakiś czas.
- Dobrze paniczu.
- Do zobaczenia na obiedzie. – powiedział i odszedł zostawiając mnie z Kazumi.
     Teraz siedzę w pokoju, całkiem przyjemnym i szykuję się na ten obiad. Zaczyna się ciekawie, zobaczymy co będzie dalej. :)

wtorek, 16 marca 2010

Oscar Wilden

     Oscar Wilden największy potentat naftowy w Ameryce. Bogacz, ale jak mówi przysłowie pieniądze szczęścia nie dają. Usiadł przed swoim laptopem. Dochodziła 2 popołudniu. Umówił się z niejaką Emmą na czacie. :
Emma:
Witaj.
Oscar:
A witam.
Emma:
Jak sprawy z Holendrami?
Oscar:
Dobrze. A u ciebie?
Emma:
Może być. Wczoraj pożegnałyśmy się z Camill.
Oscar:
I…?
Emma:
I nic, właściwie nic…
Oscar:
Napewno? Mam wrażenie, że coś się stało.
Emma:
Powiedziałam dziewczynom, że chcę sprzedać mieszkanie i wyjechać do Ameryki.
Oscar:
I co one na to?
Emma:
Nie były zachwycone. „Nasza paczka się rozpada.” – powiedziała mi Eve.
Oscar:
Będziesz za nimi tęsknić, a one za tobą, więc to chyba zrozumiałe.
Emma:
Niby tak, ale nie zabiorę ich ze sobą.
Oscar:
No raczej nie, ale mogą przyjeżdżać do nas na urlop.
Emma:
Do nas… Nie wiem jak to zrobiłeś, ale naprawdę chcę być z Tobą.
Oscar:
Ja też i mam dla ciebie niespodziankę jak przyjedziesz, bo takich rzeczy nie powinno się mówić ani na czacie, ani przez telefon.
Emma:
Do końca tego tygodnia powinnam wszystko załatwić.
Oscar:
Cieszę się.
Emma:
Ja też, chociaż mam pewne obawy.
Oscar:
Niepotrzebnie, wszystko się ułoży.
Emma:
Mam nadzieję.
Oscar:
Napewno.
Emma:
Nic uciekam, muszę odebrać Briana z przedszkola.
Oscar:
Ok. Buziaczki Skarbie. :****
Emma:
Pa. :*

Z pamiętnika Eve

27 luty
     Koszmarny dzień. Rafael się obraził, tylko nie wiem, na co. Ja mu tylko powiedziałam, że spotkałam Dana i że mi się podoba. Dan jest przyjacielem Mata, a raczej był, chociaż nie wiem, nie pytałam jak to z nimi jest. Chyba nie rozumiem mężczyzn, są tacy… dziwni i skomplikowani, albo tylko mi się tak wydaje. Lubię Rafaela, ale tylko lubię, nic więcej. Co prawda na imprezie u Leny przegadaliśmy pół nocy, ale to nie jest to czego szukam. A właściwie to mam wrażenie, że już znalazłam. Co do Dana to sama nie wiem jeszcze, co z tego będzie (o ile w ogóle coś). Mogłoby się już coś rozwiązać, jakiś znak od losu by się przydał. Kristopher wczoraj napisał, że do mnie wpadnie może poznam go z Amelią? Nawet by do siebie pasowali… Hert przed chwilą dzwonił pytał o audycję, którą miałam dla niego przygotować. Jakoś nie mam do tego głowy. Wszystko się komplikuje. No cóż jedno jest pewne nie zrezygnuję z tego, co dla mnie najważniejsze tylko, dlatego, że byłam ślepa przez tyle czasu. Wszystko piszę bez ładu i składu. Moje myśli są trochę niepoukładane, bo wydarzyło się coś, co obróciło mój punkt widzenia o 180 stopni, ale czy to wystarczy, żeby… no właśnie… żeby zacząć życie na nowo? Nie wiem. Dzisiaj ostatnie spotkanie w starym składzie w Calipso o 19. Prawdę mówiąc nie mam na to ochoty, ale obiecałam. Wolałabym być w tym czasie z Tommym, ale cóż. (Tommy-to długa historia mojego życia i mam nadzieję, że zakończy się happy endem, ale czas pokaże). No nic uciekam. Dziewczyny czekają.

2 w nocy
     O rany, co za wariatki. Trochu mi ulżyło. Rafael klei się do Leny jak pszczoła do miodu. Może coś z tego będzie… Chociaż ten jeden problem by się rozwiązał. Emma chce sprzedać mieszkanie i przenieść się na Manhattan. Zobaczymy czy jej to wyjdzie. Jeśli tak to ze starej gwardii zostanę tylko ja i Lena. Mało optymistyczne. Eh… Z żalu chyba wypiję Schardonay… Sama…

sobota, 13 marca 2010

Z pamiętnika Leny

16 luty
     Nie no dzień super (sarkazm), zważywszy na to, że mama obudziła mnie o 5 rano (kocham tak wstawać :/) dzwoniąc uporczywie na telefon (umówiłam się z nią na zakupy o czym kompletnie nie pamietam :/). Przedwczoraj dałyśmy czadu z dziewczynami. Imprezka się udała, ale może po kolei.
Zacznę od Emmy. Rozstała się z wstrętnym Richardem i jest tylko z Brianem, swoim synem. Sprawa rozwodowa w toku, ale… Emma ostatnio jest jakaś weselsza, czyżby jakiś tajemniczy wielbiciel? :D Tylko jakiś dziwny, bo nikt ich nie widzi nigdy razem, albo dobrze się kamuflują… ;p Trzeba wybadać sprawę…
Eve: no ta to już w ogóle jedno wielkie zaskoczenie. Wiele się mogłam po niej spodziewać, ale facet na babskiej imprezie, który paraduje rano po MOIM mieszkaniu? To była lekka przesada. Na całe szczęście okazało się jak to było. Rafael, bo tak ma na imię ów facet, zadzwonił do Eve około 3 w nocy i spytał, gdzie jest. No cóż alkohol rozwiązuje język, więc mu powiedziała, że u mnie. No i chłopak przyjechał nie wiedząc, na co się porywa. Jak się okazało sama otworzyłam mu drzwi i łapiąc za koszulę pociągnęłam do środka. Boshe nigdy więcej Schardonay w takich ilościach! Eve była zdziwiona widokiem Rafaela w moich objęciach, ale… chyba była najtrzeźwiejsza z nas wszystkich. Wzięła, więc swojego przyjaciela do drugiego pokoju i niby tylko gadali… Tha… Bo uwierzę. To, dlaczego rano latał po MOIM mieszkaniu w samych SLIPACH??? No tak Eve to Eve i za nią to nawet sam Diabeł nie trafi.
Camill: ta z kolei zaskoczyła nas rewelacją o swoim wyjeździe do Niemiec i to prawdopodobnie na stałe, ale i tak będziemy we cztery, bo doszła Amelia.
Amelia: cicha, spokojna, nawet po pijaku, co trochę dziwne, całkowite przeciwieństwo Eve, która zawsze jest wszędzie. Ami się ukrywała po kątach… To będzie ciężki rok dla niej. Wprowadziła się niedawno, a już ma zastąpić Camill… Dziwnie to brzmi, ale jednak. Dobra powiem to wreszcie… wydaje mi się, że jak Camill wyjedzie z miasta to nasz kontakt się urwie…
Dobra teraz coś o mnie: rozstałam się z Johnem, jak pijany przyszedł do domu i zaczął mnie wyzywać od różnych. Miałam ochotę trzepnąć go patelnią w łeb, ale humanitarnie tylko go wywaliłam z domu, łącznie ze wszystkimi jego rzeczami. Próbował mnie przepraszać, ale coś mu nie wyszło. Pierścionek zaręczynowy wysłałam pocztą, żeby nie był stratny. (od kiedy to ja taka miła jestem :/?) odda go do sklepu i bedzie miał za co pić…
No nic muszę uciekać, bo mama, choć nie zając i nie ucieknie, ale okazja do poplotkowania może mi zwiać, a jest o czym plotkować, bo obok nas wprowadził się baaaaaaaaaaardzo przystojny chłopak… ;D
No, ale narazie to tyle… :*

poniedziałek, 1 marca 2010

Koniec Walentynek i kac morderca na pamiątkę

- O rany, ale bajzel. – powiedziała Emma patrząc na powalentynkowe pobojowisko.
- Nie da się ukryć. – dodała Amelia.
- Raju, głowa to chyba mi zaraz peknie. – wystękała Lena rozglądając się po pokoju oczkami jak szparki.
- Nie tylko ciebie. – dorzuciła Camill z drugiej strony pokoju.
- I kto to teraz psprząta? – spytała Amelia.
- Wy. – odparła Lena i opadła ciężko na poduszki. – Ja nie mam siły.
- Ej! A gdzie jest Eve? – zadała pytanie Camill.
- Ostatnio widziałam ją jak szła o dziwo prosto do toalety, a potem… Nie wiem. – wypaliła Emma.
- No mi też się film urwał jakoś w tym momencie. – wtrąciła Lena.
- Ale nadal nie wiemy, gdzie jest Eve. Idę do klozetu. – po tych slowach dosłownie wyczołgała się spod kołdry i powlokła noga za nogą.
- To się streszczaj, bo my też chcemy. – wtrąciła Lena.
     Nie wytrzymały jednak na powrót Ameli i razem we trzy wyczołgały się z pokoju i wpadły, tak, tak wpadły do kuchni. Ich oczy stały się wielkie jak spodki, a to za sprawą Eve.
- Może kawy? – spytała z uśmiechem na ustach. Ubrana jedynie w czarną, koronkową bieliznę. I co gorsza paradowała tak przy niesamowicie przystojnym facecie, który też nie był lepszy, bo paradował w samych slipkach. Kiedy wpadły do kuchni stanął akurat w półkroku z puszką kawy w dłoni.
- Ja poproszę. – przerwała ciszę Emma.
- A ja poproszę coś na moralniaka. – wtrąciła Lena.
     Chłopak postawił przed nią szklankę z czymś co przypominało napój pomarańczowy, które coś Lena wypiła w zastraszającym tempie, po czym zaczęła robić tak niesamowite miny jakby zjadła garść gwoździ.
- Na kaca najlepszy jest sok z cytryny. – powiedział.
- Dopiero teras mi to mufisz… – skrzywiła się.
- Nie zdążyłem. – powiedział i wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Balso smiesne.
- Wyglądasz przezabawnie. – wtrąciła Camill i dodała. – A pan to, kto?
- Oj! Przepraszam nie przedstawiłem się. Rafael Sorel. – powiedział po czym podał, każdej z nich dłoń.
- Lena Swindorf…
- Emma Hert, miło mi…
- Camill Sander…
- Amelia Shot…
- A pani jak się nazywa? – spytał Eve uśmiechając się szeroko.
- Głupol…
- Bardzo mi miło Pani Głupol. – powiedział i cała piatka wybuchła gromkim śmiechem.