czwartek, 8 września 2011

10. Nieznana

Manhattanem wstrząsnęły dwie informacje. Pierwsza, to wyjście z więzienia Amelii Shot. Ktoś anonimowo wpłacił za nią kaucję. Zaś druga to dziwnie szczęśliwy Martin van Sensei, mimo zerwania z Susan. To ja. Nieznana. Przekazuję wam wszystkie najnowsze wiadomości ze świata młodej elity Nowego Yorku.

Amelia po wyjściu z więzienia skierowała swoje kroki w stronę parku. Musiała się przejść. Przemierzała dość szybkim krokiem wąskie alejki. Wtem zderzyła się z jakimś chłopakiem. Torebka wypadła jej z ręki i cała zawartość wyleciała na bruk.
- Przepraszam. To moja wina. – powiedział chłopak.
- Nic sie nie stało. – odparła.
Szybko pozbierała swoje rzeczy i skierowała w stronę hotelu S. S. Morgan. Chłopak zauważył, że w trawie coś leży. Schylił się i podniósł. To był telefon. Najnowszy model. Domyślił się czyja to może być zguba. Miłość jego życia, zostawiła swój telefon. Czyżby to było zrządzenie losu? A może tylko czysty przypadek.

Następnego dnia w portierni hotelu S. S. Morgan, gdzie mieszka Amelia:

- Skąd wiesz, że to należy do panny Shot? – Spytał czarnoskóry portier. – Nie mieszkasz w hotelu.
- Kiedy książę znalazł pantofelek kopciuszka, to nikt mu nie zarzucał fetyszyzmu.
- Jesteś księciem? Nie wyglądasz.
- Yyyy…
- Panno Shot. – zawołał nagle portier.
Marek odwrócił się w tym samym momencie co Amelia. Ich oczy się spotkały.
- Nie. – powiedział chłopak patrząc znowu na portiera.
Dziewczyna podeszła do kontuaru.
- Znasz go? – spytał mężczyzna.
- Nikt mnie nie zna. – odparł Marek.
- Przepraszam za wczoraj. – wypaliła Amelia do czarnowłosego chłopaka.
- Pamiętasz mnie? – spytał zaskoczony.
Uśmiechnęła się i skinęła głową.
_ Pamięta. – powiedział młody Woodsend nie mogąc w to uwierzyć.
- Twierdzi, że znalazł twoja komórkę. – powiedział portier nie zważając na słowa Marka.
- Znalazłeś? Dziękuję.
W tym momencie przez hol przeszła ciotka Amelii.
- Dzień dobry ciociu.
- Oh. Przyniosłam ci sukienkę na wernisaż
- Nie idę.
- Ale organizuje go twoja przyjaciółka Susan.
- Tak wiem. Ale umówiłam się z kimś zanim dostałam zaproszenie.
- Oooo… A kim jest ten szczęśliwiec? – spytała kobieta.
- Znajomy. – powiedziała Amelia wskazując kciukiem na Marka.
- Yyyy… Tak. Miło mi panią poznać – odparł zmieszany. – Marek Woodsend. – dodał.
- Co będziecie robić? – spytała kobieta ignorując fakt, że chłopak się przedstawił.
Amelia niepewnie spojrzała na Marka.
- Yyyy… Pójdziemy na koncert.
- Green Trees? – spytała kobieta widząc w dłoni chłopaka kolorowy plakat.
- Tak.
- Wow! Jestem fanką. – odparła Amelia mało przekonująco udając entuzjazm.
- Na tym wernisażu mogłabyś ogłosić swój powrót. – powiedziała ciotka dziewczyny.
- Chyba już wystarczająco dałam o sobie znać.
- W takim razie sukienkę zostawię dla siebie. – powiedziała i poszła.
- Dziękuję. – powiedziała Amelia, kiedy ciotka była wystarczająco daleko, aby nie mogła jej usłyszeć.
- Nie ma sprawy. – odparł Marek, popatrzył na plakat i spuściwszy głowę chciał odejść.
- O której po mnie przyjdziesz? – spytała Amelia patrząc jak odchodzi.
Młody Woodsend przystanął i zastanowił się przez chwilę. Po czym zapytał.
- Umówisz się z nieznajomym?
- Nie może być gorszy niż wszyscy znajomi razem wzięci. – odparła.
- To o ósmej?
- O ósmej. – potwierdziła i odwróciwszy się na pięcie skierowała swe kroki w stronę windy.
Marek chwilę jeszcze się zastanowił wpatrzony w trzymany w dłoni plakat. Po czym zasalutował portierowi i wyszedł z hotelu z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy.

S. uważaj, bo A. ma nowego sojusznika. XOXO. Nieznana.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

9. Nieznana

Poniedziałek. Najgorszy dzień tygodnia. Nie dla mnie. Dla mnie to dzień wytężonej pracy. To ja. Nieznana. Opisuję życie nowojorskiej elity, młodych bogaczy.  

Susan wysiadła z limuzyny pod renomowaną uczelnią imienia Franklina Delano Roosevelta* i od razu ustawił się wokół niej wianuszek dziewcząt.
- Sue powiedz przespałaś się z Samem Morganem? – spytała „sucha” blondynka, która najwidoczniej miała niewyparzony język i pusto pod kopułą.
- Nie.
- Ale Nieznana pisze, że przespałaś się z nim.
- To źle pisze.
- Nieznana się nigdy nie myli. – wtrąciła się brunetka w sukience od Chanel.
- Tym razem sie pomyliła! – nie wytrzymała Susan i skierowała się w kierunku wejścia do szkoły.
- Ale…
- Z.
- No…
- Z.
- Jaki…
- Zzzzzz… Ani słowa. – powiedziała Sue i weszła w swych złotych szpilkach na schody.

Uważaj Sue, bo szpilki plus wściekłość równa się wypadek.

Wściekła Sue nie wymierzyła odległości, a raczej wysokości stopni i zahaczyła obcasem o schodek. Straciła równowagę i poleciała do przodu, wprost w ramiona… Sama Morgana.
- Witaj piękna. – powiedział.
- Uh! – tylko tyle wydobyło się z gardła dziewczyny.
Panna Randon szybko pozbierała się i tym razem pewniejszym krokiem poszła na pierwsze zajęcia. Sam patrzył za nią przez pewien czas, a następnie skierował się w stronę czekającej na niego limuzyny.

Martin van Sensei otworzył szafkę i zaraz ją zamknął z hukiem. Wszystko w około przypominało mu Susan. A co gorsza właśnie ujrzał ją idącą z wianuszkiem swoich największych fanek. Wycofał się, aż do toalet. Nagle poczuł jak drzwi za nim się otwierają, a później ból w łokciu.
- Auć! – krzyknął
- Przepraszam nie wiedziałam, że ktoś tutaj stoi. – powiedziała dziewczyna za nim.
Martin obrócił się i stanął oko w oko z czarnowłosą dziewczyną ze schodów. Aż go zatkało. Stała naprzeciw niego, niemal centymetr od jego twarzy, ubrana w t-shirt z jakimś rockowym nadrukiem i w dżinsach.
- To ty. – wykrztusił jedynie nie mogąc mówić, raz z powodu zaskoczenia, a dwa z bólu.
- Yyyy… Nie wiedziałam, że chodzisz tutaj do szkoły. – powiedziała dziewczyna.
- Tak chodzę.
Zapadła niezręczna cisza.
- Ostatnio się nie przedstawiłem. Jestem Martin van Sensei. – powiedział, żeby podtrzymać rozmowę.
- Ten van Sensei? – jej oczy zrobiły się wielkie jak koła do dziecinnego roweru.
- Tak ten sam.
- Czyli to ty zostawiłeś Susan Randon.
- Raczej ona zostawiła mnie.
- Tak mi przykro. – powiedziała dziewczyna i odruchowo przytuliła go do siebie.
Ciepło jej ciała napełniło go niesamowitym spokojem i co dziwne radością.
- Przepraszam. – powiedziała odsuwając się nagle od niego, jakby parzył.
- Nie ma za co. To było nawet miłe.
- Cieszę się, że mogłam pomóc.
Nagle zadzwonił dzwonek oznajmiający początek zajęć.
- Muszę lecieć.
- Dobrze. Może dasz się zaprosić na lunch?
- Właściwie… – zawiesiła głos.
- Hmmm?
- Czemu nie.
- To do zobaczenia o dziesiątej na kwadracie.
- Do zobaczenia. – powiedziała dziewczyna i obróciła się, aby odejść.
- A właściwie. Jak ty się nazywasz?
- Sabina. Sabina Woodsend. – odparła i z bijącym sercem pobiegła na zajęcia.

Martin uśmiechnął się sam do siebie i skierował się w stronę sali gimnastycznej. Już dawno nie był taki szczęśliwy i pełen energii.
Jak rozwinie się znajomość Sabiny i Martina? Czy Susan uda się uciec przed plotkami? I co się dzieje z Amelią? O tym już niedługo. Wasza jedyna i niepowtarzalna. Nieznana.

wtorek, 21 czerwca 2011

8. Nieznana

Nie uszło mojej uwadze, że Susan Randon i Sam Morgan mają się ku sobie. Ostatnio coraz więcej spędzają czasu w swoim towarzystwie. Interesujące było też to jak na siebie patrzą. To ja. Nieznana. Przedstawiam wam życie młodej nowojorskiej elity.

- Witaj piękna. – powiedział Sam wchodząc do salonu państwa Randon.
- Cześć. Czego chcesz?
- Cały czas myślę o tamtym razie…
- Ciiii… Mów ciszej.
- A co? Boisz się, że ktoś jeszcze się dowie o nas? – spytał Sam siadając na sofie niebezpiecznie blisko Sue.
- Daj mi spokój.
- Dziecino. Minął tydzień czasu od tego e-maila i póki co nic się nie dzieje.
- Niby nie, ale i tak musimy zachować ostrożność.
- Sama jesteś?
- Tak, a co to ma do rzeczy?
- Nic. – odparł młody bogacz i przesunął zewnętrzną częścią dłoni po policzku Sue.
Dziewczyna, aż drgnęła. Złapała go za dłoń.
- Tęskniłam. – odparła
- Ja też. Nawet nie wiesz jak bardzo.
Zaczęli się namiętnie całować i powoli rozbierać.
Martin van Sensei wszedł do hotelu. Przywitał się z portierem i wszedł do windy, która zawiozła go na wybrane piętro. Nie było go w mieście dwa dni i tęsknił już za znajomymi i swoją dziewczyną. Wszedł do holu. Cieszył się z powrotu, który mógł przyspieszyć o jeden dzień. Przeszedł do salonu i zamarł w bezruchu. To co zobaczył podcięło mu skrzydła.
- Co ty… Co tu robisz kochanie? – spytała Sue poprawiając bluzkę – Miałeś wrócić dopiero jutro.
- Tak, ale skróciłem pobyt. Jak widzę świetnie się bawisz. Z moim przyjacielem.
- To nie tak… – zaczął Sam podnosząc się z podłogi, na której wylądował z Sue.
- A jak? – spytał i nie czekając na odpowiedź obrócił się na piecie i wyszedł.
- Martin! – zawołała za nim dziewczyna
- Nie ma takiego numeru! – odkrzyknął jej van Sensei wsiadając do windy
- Czekaj! – Susan pobiegła za nim, ale nie zdążyła.
Drzwi windy zamknęły się jej przed nosem.
- Martin nie odchodź. – powiedziała już sama do siebie.
- Spokojnie kochana. – nagle jak spod ziemi pojawił się przy niej Sam.
Pogładził ja po włosach.
- Zostaw mnie! – krzyknęła i pobiegła w głąb apartamentu.
Dało się słyszeć trzask zamykanych drzwi. Po czym nastąpiła głucha cisza.
Sam postanowił wrócić do swojego apartamentu. Ledwie wszedł do środka od razu sięgnął po karafkę z whisky. Nalał do szklanki najpierw 1/5 jej zawartości, ale po zastanowieniu napełnił ją do końca. Zawartość szkła wypił na raz.
- Coś się dzieje? – spytał jego ojciec, który dopiero co wszedł.
- Tak.
- A mogę wiedzieć co? – spytał zabierając Samowi szklankę, którą tamten zdążył ją już napełnić do połowy.
- Zakochałem się.
- To chyba dobrze?
- Nie. Ona jest zajęta.
- Usiądź. – powiedział pan Stanley Morgan. – Chyba musimy porozmawiać.
- Tato. Nie ma o czym.
- Widzę, że jest. Nigdy nie pijesz wcześniej niż po kolacji.
- No dobra. Masz rację. – odparł Sam siadając na fotelu, na przeciwko ojca.
- Tak? – spytał Pan Morgan nie chcąc zbyt natarczywie wyciągać z syna informacji.
- Chodzi o to, że zakochałem się w Susan Randon. – Sam spóścił głowę.
- To nie za dobrze. Ona z tego co wiem jest z Martinem van Sensei.
- Była. Do dzisiaj.
- A co się stało, że nie jest?
- Kochaliśmy się w salonie Państwa Randon, kiedy wszedł Martin.
- Miał wrócić dopiero jutro.
- Tak, ale wrócił dzisiaj i zastał nas w…
- …jednoznacznej sytuacji. – dokończył Pan Morgan za syna. – Ale skoro Martin was widział i zerwał z Sue, to znaczy, że wy możecie być razem.
- On jeszcze z nią nie zerwał. Bynajmniej nie powiedział tego wprost. Kiedy Sue go zawołała rzucił tylko „Nie ma takiego numeru” i wszedł do windy.
- Yyyy… A co na to Susan?
- Pobiegła do swojego pokoju, a ja przyszedłem tutaj i ty przyszedłeś.
- Posłuchaj synu. Radzę ci się dzisiaj zabawić. Idź na jakąś imprezę. Pomyślisz o tym jutro.
- Masz rację ojcze. – powiedział Sam po czym podniósł słuchawkę stojącego obok niego telefonu i wybrał numer recepcji.
- Poproszę limuzynę. – powiedział.
- Już podjeżdża. – odparł recepcjonista.
Sam wypił nalaną wcześniej szklankę whisky, którą jego ojciec postawił na szklanym blacie stołu. Skierował się w stronę windy.
- Dobrej zabawy synu. – odparł Pan Morgan.
Chłopak nic nie powiedział. Pomachał tylko ojcu na dowidzenia i zniknął w windzie.

Rano.
Wszystkie gazety trąbią o skandalu z udziałem Susan Randon, Sama Morgana (który de fakto jeszcze nie wrócił do hotelu) i Martina van Sensei.

Martin włóczył się po ulicach Nowego Jorku. Był tak zamyślony, że nawet nie zwrócił uwagi, że znalazł się w mało uczęszczanej dzielnicy. Miał dosyć wszystkiego. Miał złamane serce i nawet nie mógł o tym porozmawiać z przyjacielem, bo to właśnie przyjaciel to serce mu złamał z jego własną dziewczyną. A on chciał jej się oświadczyć. Usiadł na schodach jakiegoś domu. Wyciągnął z kieszeni pudełko i otworzył je. W środku był pierścionek z brylantem. Pociekły mu łzy po policzkach.
- Wszystko w porządku? – spytał ktoś obok niego.
- Yyyy… – zatkało go i machinalnie wytarł łzy z policzka.
- Spokojnie. Nie musisz wstydzić się łez. – powiedziała wysoka, czarnowłosą dziewczyna, która usiadła obok niego.
- Myślałem, że jesteś jakąś szaloną fanką.
- Nie, nie jestem fanka. Ja też przychodzę tutaj popłakać.
- Miałem się oświadczyć dziewczynie, a ona kochała się wczoraj z moim przyjacielem.
- Wiem Susan Randon i Sam Morgan. Dziwna z nich będzie para, ale są warci siebie.
- Żartujesz?
- Nie ani trochę. Jedno i drugie jest wstrętne i zarozumiałe. Ty jesteś inny i Susan nie pasowała do ciebie.
- Tak myślisz?
- Oczywiście.
Zaległa grobowa cisza.
- Wiesz? – powiedzieli jednocześnie.
Popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem.

Kiedy wróci Sam? Co zrobi Susan? I jak rozwinie się znajomość Martina z czarnowłosą dziewczyną? O tym już wkrótce. Jedyna i niepowtarzalna. XOXO. Nieznana.

piątek, 17 czerwca 2011

7. Nieznana

Wydarzenia na wczorajszym balu były nieco kontrowersyjne. A to był dopiero początek. Dopiero dzisiaj wydarzyło się wiele dziwnych zdarzeń. Kim jestem? Nigdy wam nie zdradzę. To ja. Nieznana.

Sabina siedziała w swoim pokoju. Nudziła się niesamowicie. Zaczęła zastanawiać sie nad balem i nad tym co się na nim wydarzyło. Nie mogła uwierzyć w to, że taka dziewczyna jak Amelia Shot, która jest bogatsza od Susan Randon mogła ukraść tej drugiej kolię. To nie mieściło się w jej głowie. Doszła do wniosku, ze klejnot Sue musiał ukraść ktoś inny, a że torebka Amelii była blisko, to trafiło na nią. Myśli Sabiny przerwał dźwięk telefonu, aż się wzdrygnęła.
- Tak słucham. – powiedziała do słuchawki.
- Cześć Sabina. Chelsea z tej strony. Czy możesz przyjechać do pracowni mojej mamy?
- Tak. I tak nic nie robię poza myśleniem. – powiedziała i przewróciła oczami.
- To super! Widzę cię za piętnaście minut.
- Ale…
- Bip, biiiiiiiip…
- …jestem w piżamie – dokończyła do piszczącej słuchawki.
Rzeczą niemożliwą było dojechanie z obrzeża miasta do jego centrum w piętnaście minut, a co dopiero w godzinach szczytu. Musiałaby mieć chyba odrzutowiec. Zaciekawiona jednak postanowiła się ubrać i jak najszybciej dostać do pracowni Pani Forks. Co prawda nie trwało to piętnaście minut tylko o wiele więcej, ale w końcu tam dotarła. Ledwie przeszła przez próg, a już ktoś złapał ją za nadgarstek i pociągnął przez hol do dość dużego pomieszczenia. Co ciekawe chociaż było tam mnóstwo wolnej przestrzeni, to miejsce to było wypełnione jedynie dwoma krzesłami, które pamiętały lepsze czasy i biurkiem, na którym stał laptop.
- Patrz. – powiedziała Chelsea, bo to ona ciągła Sabinę przez cały hol, aż tutaj.
Blondynka obróciła laptop w stronę przybyłej i nacisnęła na play. To co Sabina zobaczyła na ekranie przerosło wszelkie jej oczekiwania i wyobrażenia. Na ekranie zobaczyła Susan Randon, brzydko mówiąc seksiącą się z Samem Morganem.
- Obrzydlistwo. – powiedziała Sabina spacją zatrzymując nagranie.
- I co z tym zrobimy? – spytała Chelsea.
- Nie wiem, a w ogóle to skąd ty to masz?
- Przez przypadek. Zostałam zaproszona na ten bankiet do Sue przed balem „Pocałunek wiosny”.
- No i…
- No i wzięłam ze sobą kamerę, bo lubię kręcić różne filmiki. Zresztą uwielbiam filmować…
- Do rzeczy Chelsea.
- No i tam się musiałam przebrać, bo jakiś palant oblał mnie ponczem. Położyłam kamerę na komodzie na przeciw łóżka Sue i się przebrałam. A potem jak wychodziłam to zapomniałam wziąć kamerę. Przypomniałam sobie o niej dopiero, jak Pani Kawovic spytała mnie, czy nie chciałabym nagrać szkolnego przedstawienia. Poszłam, więc do pokoju i zabrałam kamerę.
- I nie pomyślałaś o tym, żeby ją wyłączyć?
- Właśnie nie. – skrzywiła się.
- Hmmm…
- Pomoże to jakoś wyciągnąć Amelię Shot z pudła?
- Po pierwsze, to Amelia wyszła za kaucją, a ten film nie dowodzi jej niewinności, a jedynie niewierności Susan wobec Martina.
- Tez racja.
- Ale wiesz co? Mam pomysł. Wyślemy ten film i Sue i Samowi, żeby wiedzieli, że o nich wiemy.
- Chcesz nas wydać? Oni nas zniszczą.
- Uspokój się. Nie będą wiedzieli, że to my. W końcu od czego ma się wujka policjanta. He he he!!!
- Ty masz wujka gliniarza? – oczy Chelsea zrobiły się okrągłe jak żetony w kasynie.
- Tak i wiesz nauczyłam się jak wysłać komuś coś netem, żeby nie wiedział skąd i kto to wysłał.
- Ale co nam to da?
- Będziemy mogły nimi manipulować. Może zajmą myśli tym filmem i odczepią sie od mojego brata. Przede wszystkim mam tutaj na myśli Sama.
- Ah tak. Wiem słyszałam o tym zdarzeniu. Nieznana coś o tym pisała.
- No właśnie. Ona wie wszystko, ale czy wie o tym filmie?
- Tego nie wiem.
- możemy zagrozić im, że jeśli sami się nie przyznadzą do romansu, to wyślemy to Nieznanej. Mamy tyle możliwości.
- Ale to i tak nie zmienia faktu, że dalej nie wiemy kto ukradł kolię Sue i dlaczego znalazła się w torebce Amelii.
- Nie wiemy, ale sie dowiemy.
Dziewczyny tak jak powiedziały tak tez zrobiły. Wysłały filmik i Sue i samowi, a na efekty nie trzeba było długo czekać.
Susan otworzyła laptop, była ciekawa kogo tym razem obsmarowuje Nieznana. Jej uwagę przykuło migające światełko wiadomości. Otworzyła plik i ujrzała siebie kochającą się z Samem Morganem.
- Cooooooo?!!!!!!!!!!!!!!! – wrzasnęła
Pod plikiem znajdowała się notka:

„Zastanów się co robisz, bo możesz mieć łatkę puszczalskiej”

Nic więcej. Żadnego podpisu. Sue złapała za telefon i wybrała numer Sama Morgana.
Sam leżał na swoim ulubionym leżaku nad basenem hotelowym, skąd mógł obserwować wszystko i wszystkich. To było zajęcie, które kochał. Właśnie sięgał po martini kiedy zadzwonił telefon. Tak się wystraszył, że aż kieliszek poszybował do jego stóp roztrzaskując się o lazurowe kafelki. Cała zawartość kieliszka natomiast wylądowała na jego śnieżnobiałych bokserkach.
- Cholera! – zaklął i odebrał telefon – Czego!
- Też cie miło słyszeć Sam. – powiedziała Sue z sarkazmem – Dostałam właśnie plik z filmem jak się kochamy.
- Co?
- No wtedy na bankiecie.
- O żesz! – wrzasnął do słuchawki przeczesując dłonią włosy.
- Otwórz laptopa i sam zobacz. – powiedziała Sue.
Sam otworzył leżącego na stoliku obok laptopa. Tak samo jak Susan dostał plik z filmikiem z dopiskiem:

„Nie ładnie Samie Morganie, co powie na to twój przyjaciel Martin van Sensei, jak się dowie, że jego najlepszy przyjaciel kochał się z jego dziewczyną?”

Żadnego podpisu.
- Skąd oni to do cholery mają?
- Nie wiem, ale wiem, że to nie może wyjść na światło dzienne.
- I nie może zwąchać tego prasa, bo będziemy skończeni zarówno w towarzystwie jak i na salonach.
- Zgadzam się z tym. Więc co zrobimy?
- Możemy tylko to usunąć z poczty i starać się udawać, ze nic się nie stało.
- Ale jak mogę udawać, że nic jak coś?
- Jesteś z Martinem! Kobieto do cholery opanuj się. To był jeden jedyny raz i nie będzie tego więcej…
Dalej już nie powiedział, bo usłyszał piszczenie w słuchawce.

Czy Susan i Sam rzeczywiście zapomną o tym co się stało? Czy Martin dowie się o zdradzie swojej dziewczyny? XOXO. Nieznana.

sobota, 4 czerwca 2011

6. Nieznana

Bal „pocałunek wiosny” jeszcze się nie skończył i jak donosi mi Simona210 (dziękuje za informację) wynikają na nim coraz to różne rzeczy. To ja wasza Nieznana.

Po przyjściu ochroniarzy dopiero zaczęło się piekiełko.
- Co tutaj sie dzieje? – spytał jeden z nich.
To był błąd. Wszyscy jak jeden mąż oblegli go i zaczęli sie przekrzykiwać w zeznaniach.
- Uspokójcie się!!! – usłyszeli.
W sekundę cała zgraja popatrzyła w stronę dochodzącego głosu. Na podeście, na którym wcześniej grała kapela, z mikrofonem w dłoni, stała Sabina.
- Proszę uspokójcie się. – powtórzyła tym razem normalnym tonem. – Światło zgasło na raptem parę minut, wiec kolia tej dziewczyny – wskazała ręką na Susan – nadal znajduje sie w tym pomieszczeniu.
Po sali przeszedł pomruk aprobaty. Wyglądało na to, że wszyscy balowicze się z nią zgadzają.
- Dlatego też – kontynuowała – uważam, że każdy z nas powinien poddać się rewizji osobistej.
To już raczej nie podobało się nikomu.
- Dlaczego mam pokazywać co mam w torebce? – spytała jedna z dziewczyn siedzących najbliżej wyjścia z sali.
- Nie obchodzi mnie kto gwizdnął ten naszyjnik. Chce tylko stąd wyjść. – powiedział chłopak w wściekle żółtej koszuli.
- Tak my chcemy stąd wyjść!!! My chcemy wyjść!!! – zaczął skandować tłum.
- Proszę o zachowanie spokoju. – powiedział do mikrofonu jeden z ochroniarzy hotelu, któremu udało się wdrapać na scenę. – Czy tego chcecie czy nie, rewizja i tak będzie dokonana. Jeśli ktoś nie zgodzi sie na jej przeprowadzenie, to będziecie tutaj tkwić tak długo, aż nie przyjedzie policja.
Jego słowa sprawiły, że ludzie się uspokoili i nastąpiła cisza.
- A teraz proszę o to, aby każdy pojedynczo podchodził do mnie i mojego kolegi w celu sprawdzenia, czy w waszych rzeczach nie ma zaginionych klejnotów.
Kiedy skończył zszedł ze sceny i usadowił się na jednym z niewielu krzeseł przy windzie i wraz z kompanem sprawdzał torby, siatki i nawet zaglądał w dekolty. Cała operacja trwała dwie godziny. Na sam koniec zostało tylko dziewięć osób. Susan, Sam, Amelia, Chelsea, Martin, Sabina i trzy dziewczyny z przybocznej gwardii gospodyni tego nieszczęsnego balu.
- Proszę podejść. – powiedział ochroniarz do Chelsea – Jak ma pani na imię?
- Chelsea.
- Proszę otworzyć torebkę panno Chelsea.
Dziewczyna otworzyła torebkę i wysypała jej zawartość. Nie było tam zbyt wielu rzeczy. Telefon, błyszczyk do ust i dość opasły notatnik. Ochroniarz nawet do niego nie zajrzał.
- Proszę zebrać swoje rzeczy i może pani wyjść. – powiedział.
- Dziękuję. – powiedziała Chelsea zbierając ze stołu swoją własność po czym stanęła przy drzwiach windy, aby zjechać na dół.
- Następny.
Amelia usiadła na krześle i nie czekając na nic wyrzuciła zawartość torebki, z której wyleciała rzeczona kolia. Wszyscy obecni zrobili wielkie oczy.
- Moja kolia! – krzyknęła Sue łapiąc klejnot z blatu – Jak mogłaś? – spytała patrząc Amelii prosto w oczy.
- Ale ja…
- Nic nie mów. Nie wiedziałam, że za przyjaciółkę mam złodziejkę. – odparła po czym skierowała się w stronę windy, która właśnie nadjechała.
- Jest pani zatrzymana, aż do wyjaśnienia tej sprawy. Wszystko co pani od tej pory powie może być wykorzystane przeciwko pani. – powiedział ochroniarz.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer.
- Dobry wieczór. Chciałem zgłosić kradzież i prosić o przyjechanie waszej ekipy. – chwile słuchał dyspozytorki – Nie, nie. Przestępca został zatrzymany. – znowu chwilę milczał – Tak. Miejsce? hotel S. S. Morgan, sala balowa… Dobrze. Czekamy. – zakończył rozmowę.
Po chwili powiedział:
- Pani zostaje, a reszta jest wolna. Możecie wyjść.
Amelia Shot została w sali balowej, a reszta osób opuściła to miejsce.

W windzie:

- Normalnie nie mogę uwierzyć, że Amelia ukradła ta kolię. – powiedział Martin na głos, to o czym cała reszta tylko myślała.
- Była najbliżej Sue, gdy zgasło światło i torebkę miała niedaleko siebie. – powiedział Sam.
- Niby tak, ale i tak nie mogę uwierzyć, że ona to zrobiła. Przecież Amelia i Sue są najlepszymi przyjaciółkami. – odparł Martin.
- Chyba chciałeś powiedzieć były. – wtrąciła jedna z przydupasek panny Randon.
- Tak… Była…
Drzwi windy się otworzyły i każdy z obecnych w niej rozszedł się do swoich spraw. Jednak dla Amelii to był dopiero początek koszmaru.

Czy Amelii uda się udowodnić swoją niewinność? I jak przyczyni się do tego Sabina? Co odkryje Chelsea i czy Sue wybaczy Amelii, a może nie będzie miała innego wyjścia? Wasza jedyna i niepowtarzalna. XOXO. Nieznana.

piątek, 3 czerwca 2011

5. Nieznana

To znowu ja, Nieznana. Pierwszy dzień wiosny, a na Manhattanie niezwykłe wydarzenie. Już za parę godzin odbędzie się wielki bal u Susan Randon. Znajdą się na nim najwięksi młodzi bogacze Nowego Jorku. A tym czasem przygotowania idą wielką parą.
Susan Randon chodzi podminowana od samego rana i wylewa swoją frustrację na innych.

- Jak ty jesteś ubrana? A ty gdzie niesiesz te kwiaty? Wrrrr…!!!
- Uspokój się piękna. – powiedział niesamowicie spokojny głos.
Sue odwróciła się gwałtownie i jej oczom ukazał sie nietypowy obrazek. Zwykle wyluzowany, w dresie i sportowych butach, z rozwichrzoną fryzurą Sam Morgan tego dnia wyglądał o niebo inaczej. Miał na sobie smoking, wypastowane czarne buty ze szpicem, a jego włosy były lekko postawione na żel.
- O mamusiu!
- Coś nie tak?
- Wy…wyglądasz…
- Jak pajac? Wiem o tym. – odparł spuszczając z niej wzrok.
- Nie. Wyglądasz cudownie. Gdybym nie była z Martinem, to zjadłabym cię na lunch.
- Hmmm… Możesz być nawet z największym burakiem świata, a ja i tak chętnie dam się zjeść. – zamruczał jej do ucha.
- Przestań. – powiedziała odwracając wzrok w stronę kelnerki, która niosła na tacy „morze” krewetek.
- Chodźmy do twojego pokoju. Nikt o niczym się nie dowie. To będzie nasza tajemnica. – odparł z lekkim uśmiechem.
- Nie wytrzymam. – powiedziała – Chodź.
Sam pojechał z nią na piąte piętro Hotelu. Jednak już w holu nie mógł się powstrzymać i zaczął ją całować po szyi, objąwszy uprzednio w pasie. Rozpiął jej suknię. Obróciła się przodem do niego, a on delikatnie muskając jej ramiona, dekolt i piersi, powoli ściągnął z niej odzież. Wziął na ręce i zaniósł do jej pokoju. Położył na łóżku, na którym kilka dni wcześniej chciała się oddać Martinowi. Rozpięła jego marynarkę i koszulę, a potem jednym ruchem ściągnęła oba ubrania i rzuciła na podłogę. Miał wspaniałe ciało. Pięknie wyrzeźbione od wielu lat ćwiczeń. Kochali się namiętnie, aż zabrakło im tchu.

Kilka godzin później na balu.

Co to był za bal. Piękne kreacje, wspaniałe zespoły i cała śmietanka towarzyska. W pewnym momencie do sali balowej hotelu S. S. Morgan weszły dwie dziewczyny. Jedna nieco pulchna w granatowej, długiej sukni, która uwydatniała jej piękny, aczkolwiek obfity biust,zaś ukrywała nadmiar ciałka tu i ówdzie. Druga smukła i wysoka, miała na sobie czarną, prostą suknię z czarną różą przypięta z prawej strony.
- Co to za dziewczyny? – spytała Amelia Sue.
- Nie wiem, ale mam pomysł jak sprawić, żeby faceci przestali się na nie gapić.
- Co chcesz zrobić?
- Suknia tej chudej jest niemal przezroczysta i zaraz będzie niemal naga. Ha ha ha!!! – zaśmiała się głośno, a jej trzy przyboczne koleżanki (klony Sue) razem z nią.
Sue zniknęła na jakieś piec minut, a kiedy wróciła powiedziała:
- Zabawa dopiero się zaczyna.
Ledwo zdążyła skończyć zdanie, kiedy światła się zmieniły i zapaliły się lampki tylko pod przybyłymi dziewczynami, a z góry zaś zabłysł ultrafiolet. Ale na przekór tej złośliwej dziewczynie sukienka jasnowłosej, pulchnej dwudziestojednolatki pociemniała jeszcze bardziej, a czarnowłosej, chudej roziskrzyła się tysiącem barw. Gościom zaparło dech w piersi.
Sabina wyglądała cudnie stojąc spokojnie na swoim miejscu oświetlona od spodu białym, a z góry ultrafioletowym światłem. Błyszczała niczym dyskotekowa kula. A po chwili jakiś chłopak podszedł do niej bardzo blisko.
- Czy tak piękna kobieta jak ty zechce zatańczyć z takim zwykłym bogaczem jak ja? – zapytał.
- Yyyy…
- Zatańcz z nim. – szepnęła do niej Chelsea.
- Dobrze zatańczę, ale tylko jeden taniec. – odparła Sabina.
Chłopak złapał ją pod ramię i oboje popłynęli w rytm muzyki, a światła tańczyły razem z nimi.
- Jestem Martin van Sensei. – odezwał się nieznajomy, a jego głos był aksamitny.
- Sabina Woodsend. – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- Miło mi. – powiedział uśmiechając się.
Sabina nie mogła uwierzyć, że Martin van Sensei poprosił ją do tańca. Nawet w najskrytszych snach ie marzyła o takim wyróżnieniu. A co ciekawe jej kreacja dla Chelsea przyciągnęła rzeszę wielbicieli. Sabina była zachwycona i nieco spięta. Nagle zgasło światło, a muzyka przestała grać. Jednak po chwili światło powróciło, a wraz z nim dało się słyszeć przeraźliwy krzyk Susan Randon stojącej przy wazie z ponczem.
- Aaaaaaa…!!!
- Co się stało? – spytał Martin, kiedy podbiegł do swojej dziewczyny.
- Moja… moja… kolia. – wydukała – Ktoś mi… ukradł… kolię.
- Dzwonię po ochronę. – powiedział Sam Morgan, który niesamowicie szybko i bezszelestnie podszedł do Sue.
- Moja… kolia… – wydukała Sue jeszcze raz po czym zemdlała.

Kto ukradł kolię Sue i, czy napewno złodziej i posiadać to ta sama osoba? Czy Martin dowie się o zdradzie swej ukochanej? I co z całej tej sytuacji zyska Sabina? Już niedługo sie okaże. Wasza jedyna i niepowtarzalna. XOXO. Nieznana.

czwartek, 7 kwietnia 2011

4. Nieznana

Po raz kolejny ja. Nieznana. Był piękny ciepły wieczór. Trzy dni przed pierwszym dniem wiosny w Queens College odbywała się impreza. Wszyscy obecni tańczyli oprócz kilku osób w tym Chelsea Forks. Ta ładna blondynka stała jako jedyna dziewczyna pod ścianą. Nagle do sali weszła wysoka, szczupła dziewczyna o czarnych włosach w niesamowicie pięknej sukni. Jej pojawienie się sprawiło, że nawet kapela zamówiona na ten bal przestała grać zachwycając się jej urodą i klasą. Dziewczyna stanęła obok Chelsea. To było niesamowite. Jej suknia była tak piękna, że przykuwała spojrzenia wszystkich mężczyzn na sali. Po kilku sekundach wszyscy oni (bez wyjątku) rzucili się do przybyłej, aby poprosić o taniec. Wtedy Chelsea odruchowo złapała czarnulkę za rękę i pociągnęła w stronę toalety.
 
- Co robisz? – spytała czarnowłosa.
- Jestem Chelsea. Skąd masz tą sukienkę? Kto ją zaprojektował?
- Spokojnie. Ja jestem Sabina, a sukienkę uszyłam sama. – dziewczyna się uśmiechnęła.
- Żartujesz…
- Nie, nie żartuję. Ona nawet nie ma metki.
- To niesamowite! – wykrzyknęła Chelsea i zaraz zakryła usta dłonią.
- Co w tym niesamowitego?
- Masz tego więcej?
- Tak. Mam wiele projektów…
- To świetnie. Przynieś je wszystkie jutro o 15 do hotelu S. S. Morgan. W recepcji powiedz, że jesteś umówiona z Chelsea Forks.
- Ale…
- Żadne, ale. Bądź napewno. – odparła blondynka i wyszła z toalety zostawiając Sabinę z jej myślami.

Następnego dnia. Hotel S. S. Morgan:

- Dzień dobry.
- dzień dobry. – odparł ochroniarz w recepcji, nawet nie podnosząc wzroku z nad papierów.
- Ja do Chelsea Forks.
- Trzecie piętro… Windą. – dodał popatrzywszy na dziewczynę stojącą za ladą. Nie wyglądała jak te nadęte paniusie z tego hotelu.
- Dziękuję. – Sabina weszła do windy i pojechała na trzecie piętro, przeszła przez hol pomalowany na oliwkowo i już miała wejść do salonu, kiedy usłyszała za sobą głos.
- Witam. W czym mogę pomóc?
- Nazywam się Sabina Woodsend.
- Sabina? – zdziwiła się kobieta, która stanęła krok od dziewczyny.
- Mamo. To moja koleżanka.
- Dobrze Chelsea. Niech wejdzie, ale dziwnych sobie wybierasz znajomych.
- Właściwie to ta sprawa też dotyczy ciebie.
- Tak?! – zdziwiła się kobieta.
- Usiądźmy. – powiedziała blondynka i usiadła na fioletowej sofie, a obok jej matka. Sabina zaś zajęła miejsce w fotelu.
- Pokaż projekty. – powiedziała Chelsea i czarnowłosa podała jej teczkę. – Obejrzyj to mamo.
Pani Forks otworzyła teczkę, którą podała jej córka i z namysłem oglądała projekty kreacji. kiedy skończyła z jej piersi wyrwało się tylko jedno zdanie.
- To niesamowite!!!
- To samo jej powiedziałam. – uśmiechnęła się Chelsea.
- Muszę mieć to w swojej kolekcji. – powiedziała Pani Forks.
- Nie rozumiem. – odparła Sabina.
- Moja mama zrobi pokaz twojej kolekcji.
- Słucham???
- Zrobimy kolekcję Woodsend & Forks. Od jutra zaczynasz pracę. Będziesz nadzorować szycie twoich kreacji. – odparła mama Chelsea, po czym wstała i wyszła z salonu.
- nie cieszysz się? – spytała blondynka.
- Ciesze, ciesze, tylko… nie mogę w to uwierzyć.
- To uwierz, a tak na marginesie, czy mogłabyś zrobić jakąś ładną kreację dla mnie na bal „Pocałunek wiosny”?
- Tak właściwie to mam dla ciebie kreację. Myślałam, że ja w niej pójdę, ale w ostatniej chwili zostałam oszukana i na moje miejsce wszedł ktoś inny.
- Co za bezczelność! Ale wiesz co? Zaproszenia są dla osób wpisanych z osoba towarzyszącą. Z racji tego, ze ja nie mam z kim iść, to może ty poszłabyś ze mną?
- Serio? Chcesz mnie wziąć na bal?
- A dlaczego nie? Jesteś piękna. Świetnie projektujesz sukienki i niedługo będziesz sławna.
- No dobrze.
- Cieszę się bardzo.
- Ja tez, ale już muszę iść.
- Dobrze to zobaczenia jutro o 8 rano przed pracownią mamy. Adres dostaniesz SMS-em.

Dziewczyny przytuliły się i pożegnały. Zapowiadał się ciekawy bal „Pocałunek wiosny”. Kto zzielenieje na nim z zazdrości i kogo pozna Sabina? Wasza jedyna i niepowtarzalna. XOXO. Nieznana.

środa, 16 marca 2011

3. Nieznana - Incydent (część 2)

Marek po wyjściu z domu skierował się w stronę postoju taksówek.
- Do hotelu S. S. Morgan.
- Robi się.
Po dotarciu na miejsce podał kierowcy banknot 100 dolarowy.
- Reszty nie trzeba.
Po czym wszedł do hotelu i pod pretekstem umówionego spotkania z panią Randon w bardzo pilnej sprawie został wpuszczony do środka. Windą dotarł na piąte piętro. (S. S. Morgan nie posiada w ogóle schodów.) Przeszedł przedpokój i wpadł do salonu, gdzie przy okrągłym, szklanym stole, na obitej białą skóra sofie i babskim pismem w dłoni siedziała Susan Randon.
- Jak mogłaś! – wyrzucił z siebie.
- Mówiłeś coś czy mucha brzęczy? – spytała nie podnosząc nawet wzroku.
- Jak mogłaś zaprosić Morgana na wiosenny bal? – spytał  wyrzutem.
- To mój bal, więc ja decyduję kto na nim będzie. – odparła odkładając pisemko na stół – A tak w ogóle kto ty jesteś?
- Marek Woodsend. Jak mogłaś tak wykorzystać moją siostrę? Wypisywała całą noc te twoje głupie zaproszenia a ty zamiast jej zaprosiłaś tego nadętego bufona.
- A co mała Woodsendówna się poskarżyła braciszkowi? – odparła Susan wydymając wargi.
- Myślisz, że jak jesteś bogata to wszystko ci wolno?!!!!!
W tej chwili do salonu wszedł Sam Morgan i to był błąd.
- Ty!!!
- Co ja?
- Zabrałeś zaproszenie na bal dla mojej siostry!!!
- Nie zabrałem jej zaproszenia. Po prostu Su zaprosiła mnie zamiast niej.
- Ty nadęty sukinsynu!!!
Marek nie wytrzymał i podszedł do Sama. Uderzył go z pięści w twarz. Sam był słaby w bójkach i dość mikrej postury. Zaś młody Woodsend wychował się w mało bogatej dzielnicy i wiele razy musiał walczyć o swoje. Jego cios sprawił, że młody Morgan obrócił się o 180 stopni i uderzył twarzą w ścianę. Po czym obsunął się po niej w omdleniu pozostawiając krwawą, rozmazaną plamę.
- Coś ty narobił!!! – wrzasnęła Su podbiegając do Sama.
- Dałem mu to na co zasłużył. – odparł Marek i nie czekając na nic opuścił hotel S. S. Morgan przed przyjazdem karetki pogotowia, która wezwała Susan Randon.

I tak oto skończyło się zadzieranie wyższych sfer z Woodsendami. Jednak czy Morgan wybaczy Markowi tą zniewagę? Czy Susan Randon w końcu zaprosi Sabinę Woodsend na bal? I kto wmiesza się w kłótnię Su i Amelii? O tym już niedługo. Wasza jedyna i niepowtarzalna. XOXO. Nieznana.

czwartek, 10 marca 2011

2. Nieznana - Incydent (część 1)

To znowu ja. Nieznana. Wasze źródło informacji.
W hotelu S. S. Morgan doszło do dość nieprzyjemnego incydentu. Polała się krew. Ale od początku.
Państwo Serena i Samuel Morgan założyli wielkie hotelowe imperium, które przechodziło z pokolenia na pokolenie. Obecnie pieczę nad tym trzyma ojciec Sama Morgana, Stanley Morgan. W pierwszym wybudowanym przez nich hotelu mieszka cała śmietanka towarzyska Nowego Jorku. I właśnie tam miał miejsce wspomniany wcześniej przeze mnie incydent.
Chłopak, którego widziano wcześniej na Grand Central wtargnął do apartamentu Susan Randon i zwymyślał ją okrutnie.

Poranek w domu Marka:
- Kto ma super ojca? – spytał Arthur Woodsend.
- Zagadka… – odparła jego córka.
- Chyba nie my. – rzucił Marek biorąc jabłko z koszyka, który stał na stole.
- Ha ha ha! – roześmiał się pan Woodsend po czym wyciągnął z szuflady gazetę – Patrz!
- Dziesięć najlepszych zapomnianych zespołów lat 90 – tych. Brzmi interesująco.
- Miejsce dziewiąte. – wtrąciła Sabina – Jest bardzo dumny z tego powodu.
- Zapomniałem. – odparł Marek szczerząc zęby w uśmiechu.
- To, żeby sobie przypomnieli i… ty też.
- Byłoby inaczej, gdyby tatę opisali na Nieznanej. – wtrąciła Sabina.
- Eeee… To dobre dla bab, a nie dla prawdziwych facetów… – odparł jej brat.
- I dlatego czytałeś wczoraj o powrocie Amelii Shot? – wtrąciła.
- A co cię to obchodzi? Rollingstones? Pokarz mi to tato jeszcze raz.
- Nie zmieniaj tematu. Nadal ci się podoba, prawda? – Sabina nie ustępowała.
- Nie powinno cie to interesować. Lepiej zajmij się tym… co obecnie robisz. – powiedział.
- A właśnie. Co ty właściwie robisz Sabina? – spytał jej tata.
- Wypisuję zaproszenia na imprezę pod tytułem „Pocałunek wiosny”.
- Zostałaś zaproszona? – spytał Marek, a Sabina obrzuciła go złowrogim spojrzeniem. – No co? Mnie jeszcze nikt nigdy nie zaprosił na imprezę.
- Bo jesteś kujon. Poza tym i tak nigdzie byś nie poszedł. – odcięła się dziewczyna.
- Skąd wiesz? może bym poszedł.
- Jasne. Zresztą kto by chciał na imprezie takiego nudnego półgłówka jak ty?
- Przestańcie. – wtrącił Arthur – Swoją drogą twój brat zadał dość interesujące pytanie, więc może na nie odpowiesz?
- Jeszcze nie zostałam zaproszona. Ale kto wie…
- Marzycielka.
- Skoro nikt cie nie zaprosił to po co to robisz? – spytał pan Woodsend patrząc na córkę z poważna miną.
- Koleżanka zobaczyła, że ładnie piszę i poprosiła o wypisanie kilku zaproszeń. To wszystko.
- To czysty wyzysk. – odparł jej tata.
- Dostane zaproszenie jeśli wypisze je wszystkie. Będę też mogła wziąć osobę towarzyszącą.
- Jasne… – Marek przewrócił oczami.
- I napewno nie wezmę ciebie. – odparła jego siostra wystawiając język.
- To i tak wyzysk. – odparł Artur.
- Tato przecież nie walczymy z kapitalizmem. A sam posyłasz nas do prywatnych szkół.
- Bo mają wyższy poziom.
- Mamy być anonimowymi nieudacznikami? – spytała sabina patrząc wymownie na brata.
- Ja mogę. – powiedział Marek.
- Mama chce żebym poszła na tą imprezę.
- A ona ma zawsze rację. – dodał ojciec rodzeństwa.
- Jak zwykle. – wtrącił Marek z nutka sarkazmu w głosie.
- Sabino jeśli chcesz iść na tą imprezę to idź. – powiedział w końcu pan Woodsend.
- Dzięki tato. – powiedziała jego córka z uśmiechem wkładając do plecaka pudełko z zaproszeniami.
- Dajesz jej więcej wolności niż mnie. – oburzył się młody Woodsend.
- Idźcie już bo się spóźnicie do szkoły. – rzucił im na pożegnanie tata, a sam poszedł na górę do swojego pokoju grać na gitarze i komponować nowy kawałek.
Popołudniu:
- Co tak śmierdzi? – spytał Marek wchodząc pierwszy do domu.
- O cholera! – zaklął jego ojciec zrywając się z sofy w salonie, gdzie grał an gitarze. Podbiegł szybko do piekarnika i otworzył go. Ze środka wydobyły sie kłęby dymu.
- Dom się pali? – spytała Sabina krztusząc się od progu.
- Nie. To tylko kulinarne eksperymenty taty.
- No to pieczeni z indyka dziś nie będzie. – powiedział ich ojciec otwierając okno.
- Chyba, że ktoś lubi popiół z indyka. – stwierdził Marek.
- To co? zamawiamy pizzę? – spytał Arthur machając telefonem.
- Tak! – ucieszył się Marek – Ja poproszę z podwójnym serem.
- A ty córciu?
- Ja nic nie chcę.
- Coś się stało? – spytał jej ojciec.
- Nie zostałam zaproszona na „Pocałunek wiosny”. – odparła spuszczając głowę.
- Eeee… To jeszcze nie koniec świata. – wtrącił Marek.
- Ale ja bardzo chciałam iść na ta imprezę! To była moja szansa, żeby zaprzyjaźnić się z cheerleaderkami. A Susan Randon zaprosiła Sama Morgana zamiast mnie. Wyobrażacie to sobie?
- Widocznie tak miało być. – odparł jej ojciec – A ty gdzie idziesz? – spytał widząc, że syn zakłada kurtkę, którą niedawno ściągnął.
- Zaraz wracam. Coś sobie przypomniałem. – odparł Marek i już go nie było.
- Myślisz tato, że zrobi coś głupiego?
- Mam nadzieję, że nie. – odparł jej tata przytulając mocno do siebie.

poniedziałek, 7 lutego 2011

1. Nieznana

Cześć. To ja. Nieznana. Mam rewelację. Jedna z moich informatorek Maryl269 poinformowała mnie, że na Grand Central widziano Amelię Shot. Nasza gwiazda jakiś czas temu wyjechała z miasta i równie nagle wróciła. Na szczęście Marylin poinformowała mnie o powrocie jednej z największych dziedziczek zawrotnej fortuny. Dzięki Marylin.

Widziano też samotnego chłopca. Wróciła miłość jego życia. Szkoda, że ona go nie zna, bo Amelię znają wszyscy. Ciekawe co myśli Susan Randon. Jest przecież najlepszą przyjaciółką Amelii. Ale chłopak Susan, Martin van Sensei miał słabość do Amelii.

Przyjęcie u Susan.
- Uprzedź kiedy chcesz założyć moją kreację, żeby można było dopasować do niej odpowiednie dodatki – powiedziała pani Randon.
- Dziękuje mamo. Zapamiętam.
- Ona jest moja najlepsza reklamą – dodała odwracając się do swojej koleżanki.
Susan podeszła do Martin, który rozmawiał akurat o studiach z kolegami ojca.
- Przepraszam. – powiedziała Susan – Mogę cię wypożyczyć na chwilę?
- Tak oczywiście. – odparł Martin – Panowie wybaczą.
W jadalni na wielkiej kanapie siedział Sam Morgan otoczony wianuszkiem dziewczyn.
- Chcesz się przewietrzyć? – spytał, kiedy Martin i Susan przechodzili obok.
- Jak wrócę. – odparł Martin.
- O ile wróci. – wtrąciła Susan.
Po czym para skierowała się do pokoju Susan.
- O co chodzi? – spytał chłopak wchodząc do wnętrza pomieszczenia.
- Chcę to zrobić. Teraz.
- Myślałem, że wolisz zaczekać?
- Już nie. – odparła Susan – Kocham cię Martin i zawsze będę cię kochać.
- Ja też cie kocham.

Lepiej się pospiesz Su. czas ucieka…

Tymczasem na dole.
- Sam, nie uwierzysz co piszą na nieznanej. Widziano Amelię na Grand Central. – powiedziała jedna z towarzyszek Morgana.
- A już zaczynałem się nudzić. – odparł sucho Sam.
Po chwili w drzwiach willi państwa Randon pojawia się Amelia.
- Amelia? to ty? – spytała pani Randon.
- Tak to ja.
- Zaczekaj momencik zawołam Susan.
nagle w pokoju Susan rozległo się pukanie i głos jej matki.
- Susan! Złotko! przyjechała Amelia. Możesz zejść na dół?
- Amelia?
- Ona jest w Europie. Pocałuj mnie.
- twoja mam powiedziała, że Amelia tu jest. – powiedział Martin zrywając się z łóżka – Nie chcesz się przywitać?
- Tak… – odparła Su zakładając sukienkę – Bardzo. – dodała patrząc w oczy Martina, a w duchu myśląc jak bardzo powrót Amelii nie jest jej na rękę.
na dole w salonie:
- Już jestem. – powiedziała pani Randon podając Amelii poncz.
- Ciesze się. Wypuścili go? – spytała.
- Jeszcze nie. O tym porozmawiamy później. Teraz napewno chcesz się przywitać z przyjaciółmi. – powiedziała kobie wskazując dłonią na Martina.
Młody van Sensei niósł akurat dwa drinki z kuchni. Amelia uśmiechnęła się do niego, a on do niej. Tą chwilę przerwało wejście Susan.
- Cześć. – powiedziała Su.
- Cześć. – odparła Amelia.
- Tak się cieszę, że cię widzę. – dodała Su przytulając do siebie Amelię.
- Ja też.
- zaraz będzie kolacja. – wtrąciła pani Randon – Amelia posadzę cię obok Susan.
- Nie dziękuję. Nie zostanę.
- Wychodzisz? – spytała Su udając zdziwienie.
- Przyszłam się tylko przywitać. – odparła Amelia – Zobaczymy się jutro. – dodała wychodząc.

Podobno Am wyszła z przyjęcia Su po 3 minutach. Zmieniła się, czy to tylko gra? Dlaczego wyjechała? Dlaczego wróciła? Czekam na nowe ploteczki. Kim jestem? Tego nigdy wam nie zdradzę. Jedyna i niepowtarzalna. XOXO. Nieznana.