piątek, 29 stycznia 2010

Bonus C. D.

     … Wtedy usłyszała głosy. Na półce skalnej poniżej szczytu, na którym siedziała stało dwóch mężczyzn. Jeden około 23 a drugi około 30 lat. Kłócili się zajadle. Z tego, co udało jej się wyłowić ze strzępków rozmowy docierającej na szczyt poprzez szum drzew wywnioskowała, że chodzi o jakiś towar. W tym momencie obudziła się w niej ciekawska natura. Długo nie myśląc położyła się plackiem na trawie i obserwowała całe zajście. Obaj mężczyźni najpierw bardzo długo dyskutowali a później zaczęli się szarpać. Eve kibicowała wyższemu, lecz chudszemu z nich, który miał ciemne włosy obcięte na jeża. Drugi też wysoki, rudy i widać umięśniony o szczurzej gębie był jak przypuszczała zbyt tępy żeby wiedzieć jak wykorzystać mięśnie i swój własny mózg. Po 30 minutach chudy chłopak pokonał osiłka powalając go na ziemię. Tamten lekko zamroczony ciosem przeciwnika jakiś czas się nie podnosił. I kiedy chudy odwrócił się do niego plecami żeby odejść Eve najpierw ujrzała błysk w dłoni rudego chłopaka a później usłyszała szczęk przeładowywanej broni.
     – Uważaj! Za tobą! – krzyknęła.
Chudy odwrócił się jednak o sekundę za późno i dostał kulkę w brzuch. Wtedy Eve nie mysląc wiele ruszyła mu na ratunek. Jako że znała bardzo dobrze wcześniej wspomniane skałki to bardzo szybko zeszła na skalną półkę i używając chwytu obezwładniającego zaklinowała osiłka ze nie był w stanie się ruszyć. Broń wypadła mu z ręki poleciała w stronę krzaków.
      – Dobra robota koleżanko. – powiedział wyłaniający się z nich blondyn. – Uratowałaś życie naszemu człowiekowi. – dodał a za nim wyszło z krzaków jeszcze 5 innych mężczyzn.
      -, Kim wy do cholery jesteście?!
      - Długa historia. … Może go pani puścić, my się już nim zajmiemy.
     Eve niespiesznie puściła rudego i podeszła do chudego chłopaka, który nadal leżał na ziemi. Oddychał. Jego klatka poruszała się w górę i w dół. Nie krwawił.
      – Nic ci nie jest?
      - Nie. Dobrze, że miałem to… – i wyciągnął spod koszulki jakiś kawałek metalu, w którym utkwił nabój przeciwnika.
      – Głupi ma zawsze szczęście. – westchnęła, obróciła się na pięcie chcąc odejść.
      – Zaczekaj! Musisz pojechać z nami żeby złożyć zeznania na temat tego zajścia.
      -, Po co? Każdy z was był świadkiem.
      -, Ale pani brała czynny udział w akcji.
      - Ja broniłam tylko zagrożonego życia. Nie będę składać żadnych zeznań.
      -, Ale takie są procedury.
      – Chrzanię procedury! Przez te wasze zasrane trzymanie się procedur ten chłopak mało nie zginął! – krzyknęła Eve wskazując palcem na chudego.
      -, Jeżeli nie pójdzie pani z nami dobrowolnie to będziemy musieli użyć siły.
      – Najpierw musicie mnie złapać. – zauważyła przytomnie Eve.
     W tym momencie dwóch młodych mężczyzn ruszyło w jej stronę. Pchnęła, więc osiłka prosto w ich ramiona i niczym kozica wskoczyła na kawałek skały wystającej nad jej głową a następnie wspięła się na szczyt zostawiając niedoświadczonych goniących daleko za sobą. Obeszła skalną półkę i ukryła się w cieniu obserwując, co będzie dalej. Ci, którzy mieli ją złapać stali jak wryci.
      – Niesamowita kobieta. – pomyślał Rafael. – Znika tak samo szybko jak się pojawia. – Szefie? – zapytał głośno.
      - Tak Raf.
      – Przydałby się nam ktoś taki jak ona.
      – Raf wiesz, że nie jesteśmy babską jednostką tylko męską, więc bądź facetem.
      - Szowinista. – pomyślała Eve.
      -, Ale szefie…
      - Nie ma mowy.
      - Boi się pan przyznać, że okazał się ktoś lepszy od pana. Gdyby nie ona już bym nie żył.
      - Być może, ale w mojej grupie nie będzie kobiet. – odparł blondyn po czym podszedł do osiłka. – Wszystko nam wyśpiewasz ptaszku. – i dodał. – Raf radzę ci zapomnij o niej, bo i tak jej nie znajdziesz.
      – Znajdę ją choćby nie wiem, co.
      - Dobrze zawrzyjmy układ. Jeśli ją znajdziesz i przyprowadzisz do mojego biura będzie mogła z tobą pracować. Jeśli nie to będziesz musiał rozpracować Szakala sam.
       - Jak to sam?
       – Normalnie. Nie mogę z tobą wysłać ludzi, bo to zbyt niebezpieczne.
      – A co może jeden człowiek? Szakal ma całą armię wyszkolonych ludzi. Gotowych żeby zabić.
      -, Ale jeden człowiek łatwiej może ich rozpracować.
      - Bez wsparcia nie dam rady.
      – Przesadzasz. Jak znajdziesz tą małą to może ci się uda.
      – Może… Dobrze powiedziane.
      - Pieprzony palant. – pomyślała Eve.
      - Dobra panowie koniec tej czczej gadaniny. Zabieramy tego gagadka.
     Po tych słowach zeszli ze skalnej półki z zakutym w kajdanki „gagatkiem” doprowadzając go do głównej ulicy, gdzie stała już policyjna „suka”. Na widok blondyna wysiadło z niej dwóch mężczyzn.
      – Dobrze się spisaliście.
      – Dzięki Fatu, to w końcu nasza praca.
      – Sho jak zwykle skromny. Mark weź „Piłkarza” do samochodu i zawieźcie go na posterunek. Ja wrócę z Sho.
      – Tak jest komisarzu.
      - No cóż. Może zanim wrócimy do pracy to pójdziemy na jakąś małą czarną? – spytał Rafael.
      - Zgoda. – odpowiedzieli wszyscy chórem po czym wsiedli do samochodów i odjechali.
     Eve została sama. Po chwili i ona ulotniła się z tego miejsca.

wtorek, 26 stycznia 2010

Bonus.

Czyli o tym jak Eve została tajnym detektywem.

     Był wiosenne południe. 27 marca. Trwał nudny wykład. Eve jednak nie słuchała tego, co mówił wysoki szpakowaty facet po 40-tce. Tak jak chyba wszyscy obecni w auli studenci marzyła o tym, aby opuścić wreszcie te szare mury i wyjść na gorące słońce wpadające do Sali przez wielkie okna i kuszące swym ciepłem. A tym czasem próbowała zabić nudę rysując jakiegoś ludka na marginesie w zeszycie rysowanie zawsze wciągało ją tak bardzo, że zapominała o tym gdzie jest i nie zwracała uwagi na to, co się dzieje wokoło. Tak jakby nie istniało nic poza kartką, ołówkiem i pomysłem tkwiącym w jej głowie. Dlatego i tym razem nie zauważyła, kiedy skończyły się zajęcia. Dopiero łokieć koleżanki siedzącej obok wbity pod żebra uprzytomnił jej, że czas się żebrać. Spakowała, więc swoje rzeczy i opuściła gmach uczelni kierując się w stronę parku, aby móc uciec od szarych betonowych chodników i zakurzonych ulic. Szła labiryntem parkowych ścieżek, gdzie niemal na każdej ławce siedziała zakochana para wtulona w siebie lub trzymająca się za ręce. Przyspieszyła kroku żeby nie musieć patrzeć na te rozanielone twarze. Była sama i samotna, dlatego denerwowało ją, kiedy ktoś w jej obecności demonstrował miłość do drugiej osoby. Kiedy doszła do skałek wreszcie mogła odetchnąć. To był jej azyl. Tu czuła się wolna i bezpieczna. Mogła oglądać zachody słońca i niemal dotknąć czubków drzew. Tutaj oddychała swobodnie. Przychodził a na skałki, kiedy było jej ciężko i źle, kiedy potrzebowała wyciszenia i kiedy potrzebowała pomyśleć albo się w spokoju wypłakać. Miała zaledwie 19 lat i całkiem spory bagaż doświadczeń. Wiedziała, co to depresja i samotność. Ojciec bił ją czasami i mówił, że jest nikim a matka patrzyła na to z boku jakby nieobecna. Tego dnia rano pokłóciła się z ojcem o jakąś pierdołę, był pijany (znowu) uderzył ją w twarz aż zobaczyła gwiazdki. Nie mogła zrobić nic innego jak złapać torbę i wyjść. Na uczelni robiła dobrą minę do złej gry i pokłóciła się z niby przyjaciółką, która skrytykowała jej pracę, nad która siedziała trzy dni żeby dobrze ją opracować. Amy nie poprzestała jednak krytyce i choć nie kiwnęła nawet palcem żeby cokolwiek zrobić, mimo że praca była grupowa to wzięła pomysł Eve i przedstawiła go na zajęciach. Jakże wielkie było jednak jej zdziwienie, kiedy rywalka przedstawiła nowy projekt będący jedną wielką improwizacją, który okazał się być lepszy od pierwotnej wersji. Teraz jednak Eve była tutaj na skałkach otoczona ciszą, spokojem i…

piątek, 8 stycznia 2010

Wszystko od nowa

        Eve stanęła w drzwiach swojego gabinetu. To był jej pierwszy dzień w pracy po wyjściu ze szpitala. Nie była za bardzo zachwycona faktem, że od teraz będzie wykonywać tylko papierkową robotę i nie będzie mogła uczestniczyć w akcjach. Przestała być niewidzialnym detektywem, który widział wszystko, a stała się szarym człowiekiem takim jak miliony innych ludzi na świecie.
      Gabinet był pomalowany farbą w kolorze wypłowiałego różu, na środku stało biurko, gdzie znajdował się laptop, telefon i stosy papierów, które pozostawił po sobie poprzedni bywalec tego pomieszczenia. Po prawej stronie drzwi stał wilki regał wypełniony od góry do dołu segregatorami, zaś po lewej stała sofa, fotel i mały, szklany stolik kawowy. Wystroju dopełniał ogromny fikus stojący pod oknem i kilka mało udanych fotografii wiszących na ścianach.
      Eve usiadła na obrotowym krześle przy biurku i spojrzała w okno, przez które wpadały zimowe promienie słońca.
     – Tak. Od dziś to jest moje królestwo. – pomyślała i wtedy zadzwonił telefon.
     – Eve Laurini. Słucham?
     – Cześć Eve. – powiedział pogodny głos po drugiej stronie miedzianego drutu.
     -, Z kim mam przyjemność? – spytała nie rozpoznając głosu.
     – No wiesz? Nie poznajesz? Rafael.
     – A to ty… – powiedziała z rezygnacją.
     – A kogo się spodziewałaś?
     – Właściwie to nie wiem. Jesteś pierwszą osobą, która do mnie dzwoni od momentu, kiedy tu weszłam.
     – I to cię tak dobija?
     – Nie coś ty. Tylko…
     – Tylko, co?
     – Wolałabym być teraz na akcji a nie siedzieć tutaj.
     – Słuchaj jeszcze będziesz miała swoje pięć minut.
     – Ta ciekawe, kiedy?
     – Coś ci powiem, ale nie mów szefowi, że wiesz.
     – Słucham.
     – Za pół roku mają cię dać jako negocjatora.
     – Wow. Za pół roku, a do tego czasu to mi tu mózg sflaczeje.
     – Rany, ale ty marudna jesteś. Zamiast się cieszyć, że chcą cię wykorzystać w akcjach to jeszcze masz problem.
     – Nie o to chodzi.
     – A o co?
     – O to, że ja nie chcę tak długo czekać. Ja chcę już działać a nie siedzieć za biurkiem pełnym papierów.
     – Eve postaram się przyspieszyć przemianowanie, ale wiesz, że to nie ode mnie zależy.
     - Wiem, wiem tylko od nadętego pana Guru. Wrrrrrr… Im dłużej tu pracuję tym bardziej mam go dosyć. Jak bym go spotkała to bym mu wygarnęła co o nim myślę.
     – Ha ha ha!!! Miałabyś na tyle odwagi?
     - A co wątpisz?
     – No tak trochę. J No na akcjach pokazałaś nie jednokrotnie, na co cię stać i że jako kobieta jesteś nadspodziewanie…jakby to ująć bezpośrednia, silna i nieobliczalna.
     - Tiaaaaa…
     – No nic kończę, bo mamy zebranie, znowu coś się dzieje.
     – Mówisz to, żeby mnie wkurzyć jeszcze bardziej?
     – Nie po to, żebyś wiedziała.
     – To daruj sobie.
     – Nie dziękuję. Ha ha ha!!! Uwielbiam cię za szczerość. Ha ha ha!!! – powiedział i się wyłączył.
     Eve powoli odłożyła słuchawkę, wstała z krzesła i podeszłą do okna. Jak na grudniowy poranek było dość spokojnie. Patrząc na ulicę, przez którą przechodziła jakaś staruszka wróciła do momentu jak zaczynała pracę w tym dziwnym miejscu.